Find many great new & used options and get the best deals for W sieci zła (zla) at the best online prices at eBay! Free shipping for many products!
Przetestuj Księgową w sieci za darmo. Masz prawo sprawdzić, czy nasze usługi księgowe spełniają Twoje wymagania. Bez opłat. Testuj za darmo. Rozwiń szczegóły. sporządzimy KPiR / ewidencję przychodów; obliczymy zaliczkę na podatek; przygotujemy i wyślemy JPK VAT do urzędu skarbowego; przygotujemy i wyślemy deklaracje ZUS;
Z filmu Złapani w sieci wyłania się szokujący i przerażający obraz problemu, jakim jest molestowanie i pedofilia w internecie. Dokument Víta Klusáka oraz Barbory Chalupovej uświadamia, jak bardzo dzieci są na to narażone, jak łatwo mogą paść ofiarami seksualnych dewiantów. To niezwykle ważny dokument, bo chyba nikt z widzów do
Alternatywnie możesz również zalogować się do interfejsu routera lub aplikacji mobilnej i sprawdzić ustawienia dotyczące sieci Wi-Fi. W zależności od typu routera zobaczysz ustawienia dla sieci 2,4 GHz oraz 5 GHz w oddzielnych sekcjach lub zauważysz, że niektóre opcje np. nazwa SSID są zdublowane. Warto rozróżnić obie sieci
Zagrożenie dzieci w sieci nr 1 – pornografia. W sieci uchronienie dzieci przed treściami pornograficznym jest o wiele trudniejsze niż w realnym świecie. Materiały pornograficzne są bardzo łatwo dostępne – wystarczy kilka kliknięć, aby nasze dziecko znalazło strony internetowe z nieodpowiednią treścią. W sieci dziecko może
Vay Tiền Trả Góp Theo Tháng Chỉ Cần Cmnd. Home Książki Kryminał, sensacja, thriller W sieci zła Sześć miesięcy od rozwikłania sprawy tajemniczego sabatu czarownic Jessica Niemi mierzy się z nowym śledztwem. Aspirantka ściga się z czasem, by odkryć związek między ciałem pokrytym dziwnymi oznaczeniami, które wypłynęło na lodowaty brzeg Finlandii, a dwoma zaskakującymi zniknięciami influencerów. Do morderstwa, które z pewnością wydarzyło się naprawdę, Seeck dorzuca handel ludźmi, żabią toksynę i somnofilię, po mistrzowsku podkręcając napięcie. „Publishers Weekly” Pewnej listopadowej nocy, tuż po imprezie z okazji wydania nowej płyty popularnego fińskiego rapera, w tajemniczy sposób znika dwoje influencerów. Oboje mają dziesiątki tysięcy obserwujących, a w ich ostatnim poście na Instagramie pojawia się zdjęcie samotnej latarni morskiej stojącej na smaganej deszczem skale pośrodku morza. Aspirantka Jessica Niemi musi się zmierzyć ze śledztwem, w którym każdy trop zdaje się prowadzić donikąd. Do zaginięć dochodzi jeszcze sprawa tajemniczych zwłok dwudziestodwuletniej Ukrainki. Morze wyrzuca je na brzeg w miejscu, które każe policjantce powiązać ze sobą oba przypadki. Im dłużej trwa śledztwo, tym jaśniejsze staje się, że przeciwnik Jessiki zamierza doprowadzić swój plan do końca. Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 7,4 / 10 28 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Bądź pierwszy Dodaj cytat z książki W sieci zła Dodaj cytat Powiązane treści
PROLOGMogło być o wiele gorzej. Beth trzyma się kurczowo tej myśli. Nadal głęboko wierzy, że szklanka jest zawsze do połowy pełna, chociaż ostatnio przychodzi jej to z pewnym wysiłkiem. To wszystko mogło się przecież zdarzyć w New Jersey. Nienawidzi myśli, co by było, gdyby nie wrócili do Australii. A jakże, potrafi sobie wyobrazić, że nawet w elitarnej atmosferze miasteczka leżącego w Garden State, jak często nazywa się stan New Jersey – zamożnego, zamieszkanego przez klasę średnią, w przeważającej mierze liberalnego – cała sytuacja zyskałaby o wiele większy rozgłos. Nie dałoby się stłamsić ani ugasić tego pożaru. Nie byłoby żadnych starych znajomości, na których można by się oprzeć, żadnych wyświadczonych niegdyś przysług, na które można by się powołać, żadnego sposobu, żeby wyciszyć sytuację. W swoich najgorszych koszmarach nocnych widziała rozkręcony na całego medialny cyrk ze sprawcą i ofiarą w świetle jupiterów oraz historią nagłośnioną w setkach gazet. Ekspertów psychologii dziecka zaproszonych do popularnych talk show emitowanych w najlepszym czasie antenowym, którzy rozprawiają o możliwych następstwach i wygłaszają fachowe, wnikliwe spostrzeżenia na temat tego przypadku, dyskutując na wszystkie możliwe tematy, począwszy od żałosnej kondycji współczesnego dzieciństwa aż po zgubny wpływ Internetu, od wzrostu liczby przypadków narcyzmu złośliwego i socjopatii po nieodpowiedzialne, nazbyt pobłażliwe rodzicielstwo. A ich styl rodzicielstwa, jej styl rodzicielstwa – to dopiero byłby gorący temat. Rodzina Beth zostałaby prześwietlona na wylot. Już sobie wyobraża te wywiady – czyż nie oglądała ich w tylu innych przypadkach? – z tak zwanymi „przyjaciółmi rodziny”, nauczycielami, trenerami, ludźmi, którzy obsługiwali ją w sklepie spożywczym, a nawet z jej fryzjerem. Zawsze byli jacyś dziwni, powiedzieliby. Rodzice zapewniali tej dziewczynce wszystko, byli na każde skinienie. Nie doceniała tego, nie rozróżniała dobra od zła. Zadawaliby pytanie, które sama sobie zadawała nadaremnie: Jak do tego doszło? Co poszło nie tak?Wyobraża sobie tę społeczną agitację na rzecz zmiany prawa – a nawet petycje – żeby się upewnić, że zarówno dziecko, jak i rodzice zostaną oskarżeni, osądzeni i ukarani. Zostaliby zmuszeni do wysłuchania podniosłych wypowiedzi jakiejś osoby publicznej – powiedzmy, senatora albo sędziego sądu okręgowego – w której zapewniałaby przerażone, zbulwersowane społeczeństwo, że niezależnie od ostatecznego wyniku sprawa zostanie potraktowana poważnie, a dochodzenie przeprowadzone w majestacie prawa. Beth widzi przed oczami, przerażona już samym wytworem swojej rozpalonej wyobraźni, tłum, który zebrałby się przed drzwiami jej domu po tym, jak ujawniono by publicznie ich imiona i nazwiska. Dziennikarze, zatroskani mieszkańcy, ciekawscy przechodnie – zachowywaliby się stosunkowo łagodnie – ale potem pojawiliby się ci najbardziej toksyczni – stuknięci członkowie samoobrony obywatelskiej ze swoimi plakatami i transparentami wzywającymi do natychmiastowego przywrócenia kary śmierci dla nieletnich. A do tego jeszcze świat wirtualny. Och, to byłby prawdziwy koszmar – te linki, komentarze, niekończący się zalew opinii bez żadnej cenzury. Być może tożsamość sieciowa Beth zostałaby rozszyfrowana, a grupa czytelników jej bloga – jej oazy spokoju – wciągnięta w to bagno. W końcu miałaby wystarczającą liczbę odsłon, żeby pomyśleć o pozyskaniu sponsorów, a może nawet założyłaby konto na Twitterze – tyle tylko, że wszystko to działoby się z niewłaściwych pobudek. W Australii te sprawy traktuje się ostrożniej – w bardziej cywilizowany sposób, jakby powiedziała jej matka, czego zresztą nie omieszkała zrobić. Tutaj to wszystko zostało niezupełnie zamiecione pod dywan, ale zachowano daleko idącą dyskrecję, która będzie nadal obowiązywać. Wyciszenie sprawy – bo tak to trzeba nazwać – nastąpiło w równym stopniu przez wzgląd na dobro Sophie, jak i Charlotte. Który rodzic chciałby, żeby szczegóły takiego czynu kładły się cieniem na przyszłości jego dziecka? Postrzegając nieco subiektywnie tę pozorną troskę i współczucie, Beth podejrzewa, że kryje się za nimi także ocena – które dziecko, poza tym z góry psychologicznie podejrzanym, poranionym emocjonalnie, przyznałoby się równie łatwo do takiej przemocy? Jeśli spojrzeć na to chłodno, realistycznie, czyż ten zdesperowany czyn Sophie nie jest dowodem braku równowagi psychicznej tego dziecka, podobnie jak dowodem okrucieństwa jej własnej córki?Beth doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ta dyskrecja to jedynie dystyngowana uprzejmość, rozpadająca się fasada, tymczasowe zawieszenie. Prywatnie wiadomości rozejdą się lotem błyskawicy wśród społeczności szkoły i poza nią. Oczywiście wszyscy ludzie, których zna, oraz wielu innych, których nie zna, będą namiętnie dyskutować o tym, co się wydarzyło. Beth odczuwa wdzięczność – a właściwie coś daleko bardziej istotnego niż wdzięczność. Nie istnieje takie słowo, które wyraziłoby siłę jej uczuć w związku z tym, że Sophie nadal żyje. A wdzięczność za to, że Sophie żyje – z czego zdaje sobie sprawę – jest tym uczuciem, które powinno górować nad innymi emocjami – lękiem, złością, nadwrażliwością na krytykę – które próbują całkowicie ją pochłonąć. Powinna dziękować losowi w imieniu swoim (i wszystkich innych) za to, że to dziecko wciąż oddycha. Jednak pomimo tych pozytywnych aspektów – małych błogosławieństw – Beth z trudem przychodzi utrzymać swoje pozytywne nastawienie. Z miejsca, w którym teraz się znajduje, szklanka wygląda jednak na niepokojąco pustą. . jest Lizzy?Lizzy jest Australijką, byłą dziennikarką, obecnie matką dwójki dzieci i żoną „milczącego męża”, przeniesioną ze słonecznego wybrzeża Sydney – przez Gdzie indziej w Kandzie i Coś tam w Irlandii – w chłodniejszy klimat Gdzieś tam w USA. Właściwie podoba jej się to doświadczenie, nawet jeśli czuje się nieco zagubiona. Pisanie bloga jest dla Lizzy sposobem, żeby nie wyjść z wprawy i nie zatracić umiejętności komunikacyjnych. Poza tym trzyma ją przy zdrowych zmysłach. Potwór, którym straszą rodzice, robi psikusyOczywiście C. uparcie twierdzi, że jest już na tyle duża, że może sama robić psikusy. Za kilka tygodni skończy dwanaście lat. A dwunastolatka to już nastolatka, prawie dorosła. Stoimy na werandzie (gdzie zazwyczaj odbywają się liczne negocjacje na temat stawiania granic) i właśnie mamy przyłączyć się do niewielkiej grupki dzieciaków z sąsiedztwa, które wybierają się na przechadzkę po naszej podmiejskiej, wysadzanej drzewami ulicy, patrząc, co by tu rok temu Halloween było imprezą rodzinną – czasem dołączała do nas jakaś koleżanka ze szkoły, ale zazwyczaj bawiłyśmy się w naszym trio – C., jej starsza siostra L. i ja. D. zostaje w domu gotów udobruchać ewentualne demony słodyczami. Taki plan bardzo mi odpowiada – zawsze uważałam Halloween za nieco kłopotliwą i jedną z najdziwniejszych amerykańskich tradycji. Dlaczego ktoś miałby wysyłać swoje dzieci, całkiem same, w jedyną noc w roku, kiedy istnieje największe prawdopodobieństwo, że Usta Piekielne – jak nazywają je w mitologii Buffyverse[1] – będą otwarte na oścież? Poza tym, mówiąc szczerze, te dynie z wyszczerzonymi w uśmiechu zębami mnie przerażają. Pomarańczowa dyniowa poświata sprawia, że każdy dom, nawet mój własny, wygląda jakoś tak bardziej złowrogo. Jednak w tym roku jest inaczej – L. straszy ze swoją przyjaciółką, a C. i ja postanowiłyśmy przyłączyć się do dzieci z sąsiedztwa. Ten rok różni się także pod innymi względami. Zamiast standardowego, wymuskanego kostiumu zaakceptowanego przez rodziców C. wykonała samodzielnie strój na Halloween. Przebrała się za zombie, co oznacza, że ma twarz pomalowaną na biało, wciąż pełne życia oczy podkreślone czarną kredką, a na skroni i wokół ust przerażająco realistyczne, krwistoczerwone otwarte rany. C. przedstawia sobą dość przerażający widok. – To słabe, że idziesz – stwierdza. – Wszyscy wybierają się bez rodziców. Jak co roku. I jakoś żyją. – Jeszcze – odpowiadam ponuro, usilnie próbując nie myśleć o tych wszystkich możliwych okolicznościach, które sprawiłyby, że jednak już by nie żyli. C. posyła mi mordercze spojrzenie (faktycznie ma ograniczony zakres wyrażania emocji), po czym głośno tupiąc, schodzi po schodach i wychodzi na zewnątrz. Powoli ruszam za nią, ściskając w dłoni wiaderko w kształcie dyni, opaskę na włosy z diabelskimi rogami i czerwony ogonek. Idę i jednocześnie szukam w Google’u w swoim telefonie odpowiedzi na pytanie, w jakim wieku dzieci mogą zacząć bawić się w straszenie bez nadzoru dorosłych. Jakaś matka ma podobne obawy jak ja i przyznaje się dobrowolnie on-line, że pozwoliła córce pójść samej na Halloween, ponieważ uznała, że mogłoby się okazać, że najgorszy potwór to właśnie nadopiekuńczy rodzic. Poza tą wypowiedzią znajduję jeszcze kilka innych opinii, których nie biorę pod uwagę. Przełykam swój lęk. Kiedy dochodzę do C., która dołączyła do małego plemienia potworów zebranych w parku przy ulicy, jestem gotowa odpuścić. Jedna z moich sąsiadek, nauczycielka w podstawówce, matka trojga dzieci młodszych od C., czeka razem z nimi w półmroku. Ma podkoszulek ze świecącym szkieletem, a w uszach kolczyki w kształcie kapeluszy wiedźmy.– Idziesz razem z nimi? – pytam z nadzieją w głosie. – No coś ty. – Wygląda na zszokowaną. – Raczej by im się to nie spodobało. Rodzice za bardzo się przejmują. Kiwam głową, uśmiecham się niewyraźnie, przychodzą mi na myśl uprowadzenia, ciastka nafaszerowane LSD, pedofile, spluwy. – Tak się składa – odzywa się jej syn, chłopak w wieku około dziesięciu lat przebrany za Kapitana Amerykę – że niektórym dzieciom podczas Halloween naprawdę przydarzyły się makabryczne rzeczy.– Tak? – próbuję ukryć zainteresowanie w swoim głosie. – Mieliśmy w szkole napisać wypracowanie o znaczeniu Halloween i wtedy znalazłem fajową stronę o tych wszystkich morderstwach. Mnóstwo tego było – uśmiecha się z upiornym entuzjazmem. – Pewnego razu porwali dziewczyny i zastrzelili jednego dzieciaka. Ale najlepszy był ojciec, który otruł własne dziecko. Nafaszerował cyjankiem cukierki pudrowe w słomkach, ale tylko jego syn zmarł, chociaż właściwie o to mu chodziło, bo mógł wtedy dostać jego polisę na życie – Kapitan Ameryka z zadowoleniem wzrusza ramionami. Jego matka uśmiecha się promiennie. – Jackson po prostu uwielbia tę historię – mówi i z dumą głaszcze go po głowie. – W takim razie – stwierdza C., najwyraźniej utwierdzona tą wymianą zdań w swoim przekonaniu – nie idziesz z nami, prawda? Mogę iść sama? Mruczę coś pod nosem z niewyraźną miną. Matka Kapitana Ameryki macha radośnie. – No to już was nie ma. Bawcie się dobrze. – Posyła mi uśmiech, przechodzi na drugą stronę ulicy i znika w mroku. Czekam, aż – potykając się – wejdzie po schodach na oświetloną pomarańczowym światłem werandę, po czym przypinam ogonek do tylnej kieszeni dżinsów, wkładam diablą opaskę i ruszam z dyniowym wiaderkiem w dłoni. Rodzic-potwór? Istnieją gorsze przebrania. 52 ♥KOMENTARZE:@ZakotwiczonaNaAlasce pisze:Zawsze myślałam, że Piekielne Usta pojawiają się wtedy, kiedy dzieci zjadają te wszystkie słodycze :). @NiebieskaSue pisze:Obawiam się, że to koszmarne Halloween staje się wszechobecne w Australii. W zeszłym roku obrzucono nasz dom jajkami, ponieważ nie chcieliśmy się przyłączyć. To kolejny gwóźdź do trumny naszego wolnego i niezależnego narodu. Za kolejne pięćdziesiąt lat staniemy się pięćdziesiątym pierwszym stanem USA. @DziewczynaZIpanemy pisze:Halloween jest dla cieniasów. Powinniście zobaczyć, co dzieje się w Brazylii podczas Święta Zmarłych :). . lekcji cudownego dziecka, jak osiągnąć sukcesO MNIE: Jestem dziewczyną, która wie, jak zdobyć to, czego pragnie, i chce się tym z Wami podzielić :). Co jeszcze powinniście o mnie wiedzieć? Lekcja pierwsza: Słodka zemstaW pierwszej klasie szkoły podstawowej poznałam koleżankę M., która powiedziała, że mam piękne włosy, i przez tydzień dzieliła się ze mną ciastem. Każdego dnia bawiłyśmy się razem w czasie przerwy obiadowej, siadałyśmy w „naszym” miejscu na szkolnym dziedzińcu i przeglądałyśmy ulubione książki, udając, że umiemy czytać. Miała książeczkę zatytułowaną Brązowy niedźwiadku, brązowy niedźwiadku, co widzisz?, którą uważałam za najgłupszą historyjkę, jaką kiedykolwiek słyszałam. Moja książeczka nosiła tytuł Kto zje zielone jajka sadzone?. Nauczyłam się jej na pamięć i potrafiłam „czytać” tak jak mój tatuś. Koleżanka się zaśmiewała i powiedziała, że idzie mi lepiej niż nauczycielce. Oznajmiła też, że jestem najładniejszą i najinteligentniejszą dziewczynką w klasie i że chce zostać moją najlepszą przyjaciółką. Ale kiedy przyszłyśmy do szkoły po weekendzie, M. całkowicie mnie ignorowała. Podzieliła się swoim ciastem z inną dziewczynką. Obie usiadły w naszym ulubionym miejscu na szkolnym podwórku i naśmiewały się ze mnie, a ja siedziałam na ławce dla ofiar losu. Miałam zbyt duże zęby. Wyglądałam jak królik. Byłam brzydka i głupia. Nazajutrz, kiedy M. nie było w pobliżu, otworzyłam jej pudełko na lunch i wsunęłam w kanapkę psią kupę. Jaki z tego morał? Nie pozwalaj nikomu, żeby tobą manipulował. A jeśli tak się stanie – działaj. KOMENTARZE:@PRZYPADKOWACZYTELNICZKA pisze:Sądziłam, że napiszesz o jakimś filmie, a nie o kanapkach z psią kupą. Ale nieważne. Pisz dalej, Złotko!BETHWłaśnie usiadła wygodnie, żeby odpowiedzieć na komentarze do ostatniego postu na blogu – tego o mężach i romansach (nie żeby musiała kiedykolwiek martwić się z takiego powodu) – kiedy Dan zadzwonił do niej z nowiną. Bez żadnego uprzedzenia, bez ostrzeżenia: – Mam coś dla ciebie, Bethie – oznajmia głosem nieco niższym niż zwykle, pełnym złowieszczej powagi. – Wysyłają mnie do Newcastle. – Dan nie czeka na jej odpowiedź. – Była fuzja, a właściwie przejęcie systemu DRP, tego oprogramowania inżynieryjnego. Wiesz, tego, o którym ci opowiadałem. Zorganizowali to ci wspaniali młodzi goście tuż po uniwerku i rozpoczęli już kilka niezwykłych projektów. To będzie w Newie. Czyż to nie najwspanialsza wiadomość? – Dan mówi coraz szybciej, a w jego głosie słychać podekscytowanie, ale teraz zwalnia. – Nie mogło być lepiej, prawda? Wrócimy do domu, Bethie. – Słyszy w jego głosie ledwo skrywane błaganie. – Och. Newcastle. Nie Sydney? – Beth wie, że nie to chciałby usłyszeć, że nie to powinna była odpowiedzieć, ale to wszystko, na co ją stać. Zdaje sobie sprawę z tego, że Dan domyśli się, czego nie powiedziała na głos, a co naprawdę myśli: To twój dom, a nie mój. – Tak – głos Dana staje się drżący, bardziej ostrożny. – Wiem, że miałaś nadzieję, że będziemy mogli wrócić do Sydney, ale przecież to znowu nie tak daleko – zaledwie dwie godziny jazdy autostradą. Pociągiem ciut dłużej. Wiesz, że miasto bardzo się zmieniło, Bethie. Nie jest już taką przemysłową ruiną. Jest zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy dorastałem. Świat idzie do przodu. Będziemy mogli mieszkać blisko plaży, co w Sydney byłoby niewykonalne. To dobre miejsce, Beth. Sama mówiłaś, kiedy ostatnio odwiedziliśmy Australię, że Sydney jest zwariowane. Cały ten ruch uliczny, wszyscy ci ludzie. Będzie wspaniale, gdy dzieci będą mieszkały blisko... – Zawiesza głos, szybko zmienia taktykę. – Będą mieszkały blisko oceanu. – Wiem, co miał na myśli, a czego nie powiedział – że byłoby wspaniale, gdyby dzieci mieszkały blisko rodziny. Oczywiście chodziło o jego rodzinę, a nie jej. Beth bierze głęboki oddech, próbuje przybrać bardziej optymistyczny ton głosu i zadaje pytanie za milion dolarów: – To kiedy wyruszamy?Kolejną godzinę spędza na pisaniu, a następnie wyrzucaniu do kosza tego, co napisała, publikuje post na blogu o ich wyjeździe, celowo unikając zbyt intensywnego myślenia o tym, co tak naprawdę może oznaczać przeprowadzka do Newcastle, i trzymając na wodzy swoje rozczarowanie. Wie, że jej niezadowolenie jest nierozsądne, a w oczach Dana wręcz niewytłumaczalne. Rozmawiali na ten temat wiele razy i powiedziała, że chętnie pojedzie dokądkolwiek, jeśli tylko będzie to oznaczało powrót do domu, i że wcale nie musi to być Sydney. Wyobrażała sobie Perth, Melbourne, może nawet Adelajdę, ale nigdy nie przeszło jej przez myśl, że w grę mogłoby wchodzić Newcastle. I nawet nie niepokoiło ją Newcastle samo w sobie – w końcu to spore i na swój sposób piękne miasto – ale bliskość rodziny Dana, a szczególnie jego matki Margie. Niezależnie od tego, jak bardzo się starała, Beth nie mogła się pozbyć uczucia, że Margie jej nie akceptuje. Uczucia, że w jej opinii Beth nie jest najlepszą partią dla jej syna. Uczucia, że jest nieco zbyt drobnomieszczańska, po prywatnej szkole, z północy Sydney, że jest protestantką. Uczucia, że Beth w jakiś sposób ponosi odpowiedzialność za to, że Dan tak daleko się wyprowadził. „Gdyby nie ty i te twoje ambicje” – słyszy w głowie wyimaginowane oskarżenia – „Dan z przyjemnością zamieszkałby niedaleko swojej matki w Newcastle”. Margie skrzętnie skrywa niezadowolenie, Beth w zasadzie nie ma się do czego przyczepić – sporadycznie dostrzega szybko znikający z twarzy przelotny cień emocji, delikatnie kąśliwe słowa, które, gdyby później zastanowić się nad nimi, wydają się całkowicie pozbawione złośliwości. Może Margie jest nieświadoma swojego zachowania, a może nie jest ono skierowane przeciwko Beth. Być może bez względu na to, kim by ona była, Margie nigdy nie potrafiłaby wykrzesać z siebie odrobiny entuzjazmu wobec żony swojego jedynego nigdy nie mówiła o tym głośno. Jakże mogłaby narzekać, skoro jej własna matka nie wysilała się zbytnio, by ukryć swój brak akceptacji dla Dana? Jednak jakimś sposobem nie przywiązywała wagi do opinii swojej matki – brak akceptacji Francine ma charakter dość powszechny – swojej synowej też nie akceptuje. Margie to zupełnie inna historia. Margie – a przynajmniej tak wszyscy utrzymują – jest urocza. Ciepła, wspaniałomyślna, tolerancyjna – sól ziemi. Skoro Margie cię nie lubi, to zapewne nie jesteś wart tego, żeby w ogóle cię lubić. Jeśli Beth ma być w stosunku do siebie uczciwa, to musi przyznać, że nie tyle niepokoi ją sama perspektywa przebywania bliżej Margie, a to, co określa mianem „efektu Margie”. Tego poczucia, jakby Dan należał w nieco mniejszym stopniu do niej, do nich, kiedy przebywa w towarzystwie swojej matki. Poczucia, jakby ulegał, zgadzał się nie tyle z żądaniami Margie, ponieważ nikt nie śmiałby zarzucić jej, że jest roszczeniowa, ale z jej opiniami, jej wyobrażeniami na jego temat. Tego poczucia, że Dan niemalże przeprasza ją za swoją karierę zawodową, za swoje szerokie horyzonty, a przy okazji za swoją żonę i córki. Prawda jest taka, że w towarzystwie Margie Beth czuje się nieco zepchnięta na dalszy plan. Mimo wszystko powrót do Australii jest koniecznością – Beth rozpaczliwie chciała tam wrócić, zanim dziewczynki będą starsze, zanim nieodwołalnie staną się Amerykankami. Zanim relokacja będzie wiązała się ze zbyt dużą traumą, zbyt zakorzenionymi różnicami – bardziej widocznymi, im dłużej mieszkają w Stanach. Właściwie już zauważa, że to wszystko się dzieje. Dziewczynki oddalają się od niej, a ich doświadczenia z dzieciństwa, ich niepokoje, ich akcent tak bardzo różnią się od jej doświadczeń, jej niepokojów i jej akcentu. Wkrótce nadejdzie taki dzień, kiedy poczują się zawstydzone australijskością matki, i zrobią wszystko, żeby się od niej odciąć. Kiedy Beth jedzie odebrać dziewczynki ze szkoły, zaczynają do niej docierać wszystkie pozytywne aspekty ich rychłego powrotu do ojczyzny i rozwiewają się jej początkowe obawy. Niecierpliwie przebiera nogami na szkolnym dziedzińcu i nie może już się doczekać, żeby im o tym powiedzieć. Tak bardzo chce się podzielić nowinami, że zwierza się jednej z matek, właściwie tylko znajomej, która nie należy do kręgu jej przyjaciół. – Wyjeżdżacie do Australii? – Ta kobieta, Karen, pyta lekko spanikowanym głosem. – Jesteś pewna, że to dobra wiadomość? – Wciąż wydaje się trochę niepewna, kiedy Beth ze śmiechem zapewnia ją, że powrót do Australii to zdecydowanie dobra wiadomość i że przecież nie wracają do życia w ubóstwie, ale do domu, rodziny i sporych wygód w cywilizowanym i pięknym mieście na wybrzeżu. – Och, Janey będzie zrozpaczona – mówi Karen. – Nie wiem, co ona pocznie bez Charlie. Nie wiem, co zrobią pozostałe dziewczynki. Ona ma w sobie taką moc, wiesz. Będą zdruzgotane. A co twoje dziewczynki o tym myślą?Beth musi przyznać z niejakim poczuciem winy, że dziewczynki o niczym nie wiedzą, że sama dopiero się o tym dowiedziała. Karen w ledwie widoczny sposób wydyma usta – nie było jasne, czy daje tym wyraz swoim obawom czy też dezaprobacie – ale nie powiedziała nic więcej, zaabsorbowana hałaśliwym pojawieniem się swoich bliźniaków. Wciągnięte nagle w wir dziecięcych żądań i pragnień obie kobiety kończą rozmowę w sposób charakterystyczny dla szkolnego podwórka, bez pożegnań i przeprosin, których nikt nie oferuje ani nikt nie oczekuje. Dziewczynki Beth nadchodzą chwilę później. Pierwsza Lucy, radosna, ale gotowa na powrót do domu. Charlie pojawia się później, z większym ociąganiem. Jak zawsze jest otoczona wianuszkiem przyjaciółek, od których jednak się uwalnia, zmierzając w kierunku matki, idzie powoli, woła przez ramię, uśmiecha się i chichocze, niechętna, by zakończyć konwersację. Natychmiast zaczyna gorączkowo błagać, żeby cztery, a może nawet pięć jej najlepszych przyjaciółek mogło przyjść do niej na noc w weekend – ignorując starszą siostrę, która próbuje pierwsza porozmawiać z mamą. – Proszę, mamo – kontynuuje Charlie. – Jeszcze nie jestem zdecydowana, czy zaprosić Stellę albo Carly, ale na pewno przyjdą Evie, Liza, Belle i Rosie... – Tymczasem Beth jest niecierpliwa, przepełniona chęcią podzielenia się swoimi nowinami i ucisza dziewczynki, przyciągając je do siebie. – Zaczekaj, Charlie. Mam wam coś ważnego do powiedzenia. – Lucy wygląda na zaintrygowaną, ale Charlie wydyma usta. – Och, mamo, ale ta impreza z nocowaniem jest naprawdę ważna. Muszę teraz wiedzieć. Planowałam...Beth jej przerywa. – Mam dla was wspaniałą wiadomość, dziewczynki. – W końcu przyciągnęła ich uwagę. – Wracamy do domu, do Australii. – Lucy przez chwilę wygląda na zaskoczoną, ale potem, jakby wyczuwając radość swojej matki, uśmiecha się szeroko, ściska rękę Beth i wyrzuca z siebie rozradowane tak! Jednak Charlie to zupełnie inna historia. Jej twarz, przez chwilę pozbawiona wyrazu, w okamgnieniu staje się nachmurzona. Jej oczy się zwężają i dziewczynka wpatruje się w matkę.– Właściwie to twój dom, mamo – podkreśla ostatnie dwie sylaby – a nie mój. Nawet się tam nie urodziłam. Mój dom jest tutaj. – Wyrzuca z siebie te słowa, a jej głos nagle staje się ostry, po czym zamyka buzię na kłódkę i się odwraca, odpychając rękę matki. Nie zwracając najmniejszej uwagi na rozbawione spojrzenia koleżanek i kolegów z klasy, Charlie maszeruje przez szkolny dziedziniec, wychodzi przez bramę i wyrusza do nieodległego domu. Beth i Lucy ruszają w ślad za nią przygnębione, a całe ich początkowe podekscytowanie przygasa. Beth usiłuje zareagować na wyraźne starania Lucy, która próbuje poprawić jej nastrój, ale tego poczucia winy nie da się zagłuszyć. Powinna była przekazać te nowiny w inny sposób, łagodnie i na osobności. Powinna była wziąć pod uwagę możliwe skutki. Powinna była zaczekać. Powinna była wiedzieć. Wyjątkowo tego dnia dziewczynki nie mają żadnych zajęć popołudniowych, więc kiedy docierają do domu, Charlie idzie prosto do swojego pokoju i zatrzaskuje za sobą drzwi. Nie wychodzi stamtąd aż do kolacji pomimo pełnego niepokoju pukania Beth i jej usilnych prób udobruchania córki. – Upiekłam ciasteczka. Skarbie?– Odejdź, mamo.– Ale Charlie...– Po prostu idź sobie. W końcu wysyła Lucy, żeby sprawdziła, co się dzieje. – Charlie czuje się dobrze – starsza córka zdaje relację po tym, jak przez dobre dziesięć minut siedziała zamknięta w pokoju z siostrą. – Po prostu jest przygnębiona tym, że ma stąd wyjechać. – Wzrusza ramionami. – Przejdzie jej. – A jak ty się czujesz, Lucy? – Beth uświadamia sobie ze ściśniętym sercem, że tak bardzo zmartwiła się reakcją Charlie, że nie pomyślała o uczuciach Lucy. Przychodzi jej na myśl, że spokojne zachowanie starszej córki może być pozorne. Lucy posyła jej dziarski uśmiech. – Ach, sama nie wiem. Tak naprawdę chyba nie chcę stąd wyjeżdżać. Będzie mi brakowało... – Robi ruch ręką, jakby chciała w nim zawrzeć wszystko, całe swoje życie, domyśla się Beth. – Lubię to miejsce, ale ten wyjazd zawsze wisiał w powietrzu, prawda? Często o tym wspominaliście. Wobec tego nie ma sensu narzekać, tak? – Uśmiech Lucy w okamgnieniu znika. Muska policzek dłonią, ocierając zabłąkaną łzę. Beth czuje, jak jej serce zamiera, obejmuje ramieniem córkę. – Boże, jakie ty masz dobre serce, Lucy. Powinnam była wiedzieć, że to będzie dla ciebie trudne. Byłam taka podekscytowana, że nie pomyślałam...– Czy naprawdę jesteś podekscytowana, mamo? Myślałam, że chciałaś wrócić do Sydney. Newcastle jest całkiem inne. Beth docenia pełne uważności niedopowiedzenie swojej córki. – Wiem. To nie Sydney. Jednak, kiedy się nad tym zastanowić, chyba nie różni się tak bardzo od Sydney, w którym dorastałam. Sydney jest teraz ogromnym miastem. O wiele większym niż to, w którym obecnie mieszkamy. I bardzo hałaśliwym. Drogim. Newcastle ma trochę bardziej małomiasteczkowy charakter, a jednocześnie do wielkiego miasta można się szybko dostać pociągiem. Podobnie jak tutaj. – Beth zdaje sobie sprawę z tego, że w równym stopniu przekonuje Lucy, co samą siebie. – Ale ono jest tak...– Jakie?– Sama już nie wiem. Newcastle nigdy nie było miejscem, w którym mieliśmy zamieszkać. Tam, gdzie mieszka babcia... chyba jest w porządku, ale to miasto... Te domy są takie małe. I stłoczone. A ludzie wyglądają na trochę... ubogich czy coś w tym rodzaju. Chodzi mi o to, że tam nie jest tak jak tutaj. – Och, skarbie. – Beth z trudem powstrzymuje śmiech, obserwując dyplomatyczne wysiłki swojej córki. Margie nadal mieszka w domku na obrzeżach Newcastle, gdzie wychował się Dan. Przedmieścia, podobnie jak znaczna część niegdyś przemysłowego miasta, powoli zmieniają się na lepsze, ale wciąż odbiegają wyglądem od ich pełnej zieleni amerykańskiej enklawy zamieszkanej przez klasę średnią, gdzie jedynym brudem i plugastwem, na które od czasu do czasu narażone są jej dzieci, jest psia kupa pozostawiona na chodniku przez jakiegoś nieodpowiedzialnego właściciela psa. Beth spieszy, żeby dodać otuchy swojej córce. – Właściwie nie będziemy mieszkać tam, gdzie babcia. Mają tam o wiele ładniejsze przedmieścia. Z większymi domami. A tata mówi, że możemy wybrać miejsce blisko plaży... Pamiętasz tę plażę, na której ostatnio byliśmy? W okolicy jest wiele uroczych zakątków. Naprawdę – mówi pewniejszym głosem, choć w środku nadal się waha. Beth jest całkowicie pewna, że przekonała córkę, zarzucającą ją teraz pytaniami, na które w większości nie zna odpowiedzi. – A gdzie będziemy chodziły do szkoły, mamo? Myślisz, że będę tam pasowała? Nie będę zbyt inna? Zbyt... amerykańska? Czy oni w ogóle lubią Amerykanów? A jeśli mnie nie polubią? – Oczy jej córki rozszerzają się, a czoło marszczy w sposób, który Beth przypomina męża – kiedy jest czymś zaniepokojony, wygląda tak samo. Głaszcze jej niedorzecznie zmarszczoną brew, całuje ją i walczy ze łzami, które cisną jej się do oczu za każdym razem, gdy musi stawić czoła brakowi pewności siebie swojej starszej córki – tak innej niż Charlie. Stara się, żeby jej głos zabrzmiał najbardziej radośnie i wspierająco, jak tylko potrafi. – Och, Lucy, zawsze będziesz miała przyjaciół. Może chwilę nam zajmie, żeby się tam zadomowić, ale gdziekolwiek pojedziesz, skarbie, zawsze kogoś poznasz. Kogoś, kto będzie uważał cię za wyjątkową. . do szczęściaPrzekazuję dziewczynkom ważną wiadomość: wracamy do domu. pojawia się złość. Potem łzy. Później ślepa panika. To dotyczy tylko mnie. Oczywiście dziewczynki są o wiele bardziej wyluzowane. – Hej, mamo. – L. spogląda na mnie znad swojego zadania domowego. – Czy w Australii uczą się matematyki? – Wygląda na tak pełną nadziei, że nie odpowiadam od razu. Pozwalam jej nacieszyć się tą chwilą bez odpowiedzi. – Obawiam się, że się uczą, skarbie. – Mina jej rzednie.– Chociaż nazywają to matmą – dodaję. – A jak z geografią?– Obawiam się, że też. – Lekka atletyka?– Tak, ale w Australii mówią na to wychowanie fizyczne.– A co z historią?– Uhm. Ale nie będzie to amerykańska historia. – Wobec tego jaka historia? Czy to będzie jakaś australijska historia?– Będzie trochę historii powszechnej, ale chyba również odrobinę australijskiej. – Aha. – Zawiesza głos, myśli przez chwilę. – Pewnie będzie o tym, jak Krzysztof Kolumb odkrył Australię i całą resztę? Tak. Poza pakowaniem, sprzątaniem i niekończącym się wypełnianiem formularzy, poza tymi wszystkimi niezliczonymi czynnościami, które trzeba wykonać, zanim przeniesiemy nasze małe gospodarstwo domowe z jednej półkuli na drugą, najwyraźniej mamy ręce pełne roboty również na froncie edukacyjnym. Westchnienie. 46 ♥KOMENTARZE:@NiebieskaSue pisze:I tak to się zaczyna... Nie chcę przynudzać, Lizzy, ale czasami przeprowadzka do ojczystego kraju nie jest wcale taka super. Powrót do Australii okazał się całkowitą katastrofą dla naszej rodziny. Skończyło się tym, że dwoje dzieci przeprowadziło się do Wielkiej Brytanii zaraz po ukończeniu szkoły średniej – i tak naprawdę nigdy już nie wróciło. Jedną z rzeczy, których najbardziej żałuję w życiu, było to, że na samym początku w ogóle wyjechaliśmy z Melbourne. W każdym razie życzę ci szczęścia w tej podróży „do domu”. Na pewno będziesz go potrzebowała!@ZakreconaLizzy odpowiedziała:Hej, @NiebieskaSue – na pewno zaaklimatyzowanie dzieci będzie nieco skomplikowane, ale to twarde sztuki, obie, i myślę, że sobie poradzą. Naprawdę cieszę się, że wracamy do domu, ale nie zamieniłabym ostatnich piętnastu lat za żadne skarby świata!@ZakotwiczonaNaAlasce odpowiedziała:Pamiętaj, Lizzy, że dzieci są odporne. Założę się, że za dwanaście miesięcy będą żyły całkiem nowym życiem.@MamaZKrainyOzWTokio pisze:Och, Lizzy, tak bardzo się cieszę twoim szczęściem! Tylko obiecaj, że nie przestaniesz pisać! Nie dam rady żyć bez codziennej dawki Zakręconej Lizzy <3 <3 <3@ZakreconaLizzy odpowiedziała:Oczywiście, że nie przestanę pisać, @MamaZKrainyOzWTokio! Jestem pewna, że status byłej ekspatki dostarczy wielu chwil, które będzie można opisać na blogu!@DziewczynaZIpanemy pisze:Moja najmłodsza córka zapytała, czy w Australii są takie same liczby. Wyjaśniłam jej, że sytuacja wygląda następująco: 100=1, 99=2, 98=3 itd. Było nawet zabawnie, dopóki nie poprosiła, żebym przygotowała dla niej australijską tabliczkę mnożenia. . fakt numer 1OleanderOleander to jedna z najbardziej trujących roślin ogrodowych. Spożycie tej rośliny może oddziaływać na układ żołądkowo-jelitowy, serce i ośrodkowy układ nerwowy. Objawy po stronie układu żołądkowo-jelitowego mogą obejmować mdłości i wymioty, nadmierne ślinienie się, ból brzucha, biegunkę z krwią lub bez krwi i kolkę, szczególnie u koni. Wśród objawów kardiologicznych może wystąpić niemiarowa akcja serca – początkowo pojawia się jego przyspieszone bicie, po czym liczba uderzeń spada poniżej normy. W ekstremalnych przypadkach może pojawić się bladość i uczucie zimna spowodowane słabym krążeniem albo zaburzeniami krążenia. Oddziaływanie na ośrodkowy układ nerwowy to senność, napięcie albo drżenie mięśni, drgawki, zapaść, a nawet śpiączka, która może prowadzić do śmierci. (źródło: Wikipedia)KOMENTARZE:@SZCZESLIWAOGRODNICZKA pisze:Zastanawiam się tylko, czy oleandry rosną w chłodnym klimacie? Mieszkam w Anglii i chciałam zasadzić żywopłot z oleandrów. Pięknie kwitną. @PRZYPADKOWACZYTELNICZKA odpisała:Wydaje mi się, że to nie jest strona na temat ogrodnictwa, kochana ;-)Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Program TV Stacje Magazyn Ocena thriller USA 1998 Detektywi Hobbes i Jonesy doprowadzają do aresztowania i osądzenia seryjnego zabójcy, Edgara Reese'a. Są także świadkami jego egzekucji. W kilka dni po śmierci Reese'a zostają wezwani na miejsce zbrodni. Orientują się, że zabójca działa dokładnie tak samo, jak niedawno stracony zbrodniarz. Szef detektywów, porucznik Stanton, ma dwie teorie, co do sprawcy nowych morderstw. Być może są one dziełem doskonałego naśladowcy, który miał okazję poznać szczegóły działania Edgara Reese'a. Jest też możliwe, że zbrodni tych dopuszcza się policjant, który miał dostęp do wszystkich zgromadzonych materiałów i dowodów. Podejrzenie pada na Hobbesa. Detektyw zaczyna śledztwo na własną rękę. Okazuje się, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, niż się wydawało. W grę mogą wchodzić siły nadprzyrodzone... Hobbes dociera do profesor teologii, która uzmysławia mu, jak wielka jest potęga demonów. Trop prowadzi do jednego z nich - Azazela. W tym sprawnie zrealizowanym, trzymającym w napięciu horrorze wykorzystano utwory Rolling Stones - "Time Is on My Side" oraz "Sympathy for the Devil". Gregory Hoblit Donald Sutherland (porucznik Stanton), Embeth Davidtz (Gretta Milano), Denzel Washington (detektyw John Hobbes), James Gandolfini (detektyw Lou), Elias Koteas (Edgar Reese), John Goodman (detektyw Jonesy), Robert Joy (Charles), Gabriel Casseus (Art Hobbes), Michael J. Pagan (Sam Hobbes), Frank Medrano (Charles' Killer) Brak powtórek w najbliższym czasie Co myślisz o tym artykule? Skomentuj! Komentujcie na Facebooku i Twitterze. Wasze zdanie jest dla nas bardzo ważne, dlatego czekamy również na Wasze listy. Już wiele razy nas zainspirowały. Najciekawsze zamieścimy w serwisie. Znajdziecie je tutaj.
W najbliższym czasie nie ma w telewizji żadnych emisji: W sieci zła Uwaga! Informacje na temat poprzednich emisji znajdują się niżej na stronie. Reklama Opis filmu W sieci zła Detektyw Hobbes (Denzel Washington) doprowadza do ujęcia psychopatycznego zabójcy Reese'a, który wkrótce potem zostaje stracony. Jakiś czas później Hobbes przyjeżdża na miejsce makabrycznego morderstwa. Sprawca działa dokładnie tak jak Reese. Kolejne dowody prowadzą detektywa do szokującego odkrycia. Na stronie W sieci zła znajdziesz Strona zawiera informacje na temat godzin emisji (czyli kiedy leci) dla W sieci zła. Jeżeli stacje telewizyjne planują w najbliższym czasie nadać audycję (premiera, powtórki) w sekcji najbliższe emisje umieszczone są informacje na temat jakiego dnia, o której godzinie oraz na jakiej antenie można obejrzeć program. W przypadku braku W sieci zła w ramówkach jakiekogokolwiek kanału wyświetlona jest lista poprzednich emisji z ostatnich 30 dni. Brak informacji na temat poprzednich i przyszłych wyświetleń oznacza, że żadna z ponad 180 stacji obecnych w programie telewizyjnym nie nadawała audycji i nie planuje tego w najbliższym czasie. Na stronie znajdują się informacje na temat tego kiedy będą powtórki lub kiedy będzie powtórka audycji W sieci zła. Poprzednie emisje W sieci zła w telewizji Emisja W sieci zła miała miejsce: 2021-02-28 00:40 W sieci zła Opis (streszczenie): Doskonały thriller w doborowej, oscarowej obsadzie. Każdy z nas zapewne słyszał, że według niektórych wierzeń dusza zmarłej nagle osoby może zamieszkać w innym ciele. A może to nie tylko przesąd? Detektywi John Hobbes (Denzel Washington) i Jonesy (John Goodman) doprowadzają do aresztowania i osądzenia seryjnego zabójcy. Są świadkami jego egzekucji. W kilka dni po jego śmierci, Hobbes i Jonesy zostają wezwani na miejsce makabrycznego mordu. W ciągu kilku sekund orientują się, że nowy zabójca działa dokładnie tak jak niedawno stracony zbrodniarz. Hobbes (Denzel Washington), odznaczony za zasługi detektyw z wydziału zabójstw i jego partner Jonesy (John Goodman) doprowadzili do aresztowania i osądzenia wyjątkowo okrutnego seryjnego zabójcy. Byli też świadkami egzekucji. Wkrótce potem obaj policjanci otrzymali rozkaz poprowadzenia nowego śledztwa w sprawie serii morderstw, których sprawca działa dokładnie tak, jak stracony niedawno przestępca. Przełożony policjantów, porucznik Stanton (Donald Sutherland), ma dwie teorie na temat tych zbrodni. Albo są one dziełem doskonałego naśladowcy, który miał okazję poznać szczegóły działania swego poprzednika, albo zbrodni tych dokonuje policjant, który miał dostęp do materiałów oraz dowodów zgromadzonych w czasie poprzedniego dochodzenia. Detektywi odkrywają, że cieszący się nieposzlakowaną opinią, powszechnie uważany za prawego i uczciwego obywatela Hobbes zamieszany jest w ostatnie zbrodnie. On sam stara się znaleźć odpowiedź na dręczące go pytania. Zaczyna własne, niezależne śledztwo, dociera do tajemniczej profesor teologii (Embeth Davidtz). / USA / 1998 / film sensacyjny 2021-02-05 01:15 W sieci zła Reklama 2021-02-02 22:10 W sieci zła 2021-01-25 22:40 W sieci zła 2020-10-09 22:00 W sieci zła 2020-10-03 21:45 W sieci zła 2020-09-30 22:40 W sieci zła 2020-07-17 22:20 W sieci zła 2020-01-14 23:50 W sieci zła 2019-11-26 23:25 W sieci zła 2019-11-17 00:25 W sieci zła 2019-10-22 00:00 W sieci zła Czas trwania: 118min. / USA / 1998 / thriller 2019-10-17 00:05 W sieci zła 2019-10-15 22:00 W sieci zła Reklama 2019-10-06 19:25 W sieci zła 2019-10-06 00:20 W sieci zła 2019-10-04 17:20 W sieci zła 2019-07-25 01:00 W sieci zła 2019-06-02 00:00 W sieci zła 2019-05-26 21:45 Premiera W sieci zła Reklama Zwiastuny, zapowiedzi, wideo W sieci zła
Pahan VerkkoCopyright © Max Seeck, 2020Original edition published by Tammi publishers, 2020Polish edition published by agreement with Max Seeck and Elina Ahlback Literary Agency, Helsinki, © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia DragaCopyright © 2022 for the Polish translation by Karolina Wojciechowska (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)Projekt graficzny okładki: Wojciech Wawoczny + LOGO (por. np. Wierny czytelnik)Redakcja: Bożena SękKorekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan, Iwona WyrwiszISBN: 978-83-8230-311-7Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek cudzą własność i prawo!Polska Izba KsiążkiWięcej o prawie autorskim na SONIA DRAGA Sp. z Fitelberga 1, 40-588 Katowicetel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28e-mail:[email protected] - wydanie 2022Dla Ottona i Fransi正義PrologAkifumi podwija rękawy o kilka centymetrów i otwiera kuchenną szufladę, gdzie w przegródkach spoczywają srebrne sztućce. Mniejsze i większe noże i widelce, do przystawek i dań głównych. Oddzielnie noże do steków. Łyżeczki deserowe. Cztery pary metalowych pałeczek. Kilka zaparzaczy do herbaty na łańcuszkach. Stylowo. Elegancko.– Jesteś jeszcze głodna, Asuno? – pyta Akifumi i podnosi srebrny widelec na wysokość oczu. Pociemniały fragment uchwytu odcina się wyraźnie na tle szlachetnego metalu. Irytujący defekt w niemal idealnym otoczeniu i perfekcyjnej poza tym zastawie, wada, którą można by łatwo naprawić, szorując uchwyt chociażby pastą do zębów z fluorem.– Nie – odpowiada dziewczyna i zakłada nogę na nogę. Usłuchała polecenia i usiadła na łóżku, nie wytarłszy ust. Jak cholernie młodo wygląda ta mała wyjmuje z szuflady talerz i nakłada na niego po trochu potraw ze stołu: pieczeni wołowej w sosie z zielonego pieprzu, łososia, ziemniaków zapiekanych z czosnkiem, sałatki i chleba. Jedzenie jest jak żywcem wzięte z typowego weselnego bufetu lub menu konferencyjnego, ale drobne szczegóły, takie jak prezentacja, wysokiej jakości sztućce i nieskazitelne, lśniąco białe talerze, dodają mu klasy. Akifumi stawia talerz na stole, odkorkowuje butelkę szampana i napełnia kieliszek. Podwójna szklanka słodowej whisky jeszcze pali gardło i na moment daje poczucie wszechmocy, chociaż twarz poci się pod plastikową maską.– Ty tego nie dostaniesz. – Akifumi stuka paznokciem w kieliszek. – Uczennicom nie wolno pić alkoholu. Przecież to niezgodne z dźwięk własnych słów czuje jeszcze większe nie jest uczennicą. Jasne, że nie. Ale jest wystarczająco młoda, żeby wyglądać na uczennicę. Akifumi czuje, jak ręka sama zamyka się w pięść, a zęby się rozciąga szyję. Nie, jednak nie ma ochoty na jedzenie. Jednym haustem opróżnia kieliszek szampana.– Gdzie chodzisz do szkoły, Asuno?Dziewczyna jakby się waha i kiedy właśnie zaczyna coś mówić, Akifumi podnosi palec do ust. Ciii.– Właściwie… Już nic nie mów – szepcze i kiwa palcem, zapraszając dziewczynę bliżej. – Chodź tu. Chodź wygładza minispódniczkę i podchodzi drobnymi kroczkami, stukając wdycha świeży zapach pomarańczy, który przywodzi na myśl podróże na Daleki Wschód, prażące słońce i krem do opalania. Potem łapie dziewczynę za warkocze i przyciska ją do podłogi.– Zrób to jeszcze raz, Asuno. Zrób to, kurwa, jeszcze raz, ale z potem roztrzaskam ci czaszkę o tę betonową 23 listopadaLisa Yamamoto czeka, aż zamkną się chromowane drzwi windy. Potem w jednym długim wydechu wypuszcza z płuc wstrzymywane powietrze. Zdejmuje z nosa czarne okulary przeciwsłoneczne Prady i spogląda na swoje odbicie w wielkim lustrze na ścianie. Makijaż zakrywa stres i zmęczenie, ale nie jest w stanie zapalić w jej oczach błysku radości. Nie ma w nich nawet śladu po bezgranicznym szczęściu, jakie odczuwałaby jeszcze kilka lat temu, otrzymawszy zaproszenie na imprezę z okazji wydania nowego albumu najgorętszego rapera Finlandii – czy jakiegokolwiek innego artysty. Teraz czuje przede wszystkim nieprzyjemne napięcie; żałuje, że przed wyjściem z domu nie uraczyła się czymś, co dodałoby jej pewności siebie: czymś mocniejszym od napoju gazowanego. Ale któryś z zaproszonych znajomych na pewno się o nią zatroszczy. Musi tylko spojrzeć na niego we właściwy sposób i będzie mogła przespacerować się do łazienki z dawką gwarantującą dobry ogląda w lustrze swoje ciało w beżowej sukience Criss Cross od Hervégo Légera, która w sam raz podkreśla krągłości i wysportowaną sylwetkę. Przynajmniej dobrze wygląda. W sumie wszystko jest w porządku, sytuacja pod kontrolą: jej plany obejmują co najmniej parę dobrych fotek z gwiazdą wieczoru i może kilka wideorelacji z innymi celebrytami. Biorąc pod uwagę, czyja to impreza, na miejscu bez wątpienia zjawi się absolutna śmietanka towarzyska słyszy, jak telefon wibruje w bocznej kieszonce torebki. Pewnie znów Jason. Koleś dzwonił już trzy razy. Dałby spokój. Lisa przenosi spojrzenie z lustra na wyświetlacz z numerem piętra. Czerwona czwórka. Piątka. odtwarza krótką melodyjkę i po chwili drzwi się otwierają. Do środka wlewa się dudnienie basów i ogłuszający gwar głosów, któremu rytm nadają okrzyki i nieregularne wybuchy śmiechu. Lisa patrzy na ciągnący się w stronę szatni czerwony dywan, po którym przechadza się kilku gości z bukietami kwiatów i butelkami. Nikt ważny, same nołnejmy. Na szczęście nie muszę się im jej już od lat bramkarz o imieniu Sahib zauważa, że wysiadła z windy, i nieznacznie kiwa przechodzi obok wielkich okien, z których rozciąga się widok na dachy miasta, mokre po kilku dniach deszczowej pogody. W oddali świątecznie oświetlony hotel Torni wznosi się na tle niskiej zabudowy Helsinek niczym miniaturowy młodszy brat Empire State Building. Latarnie i światło padające z okien budynków sprawiają, że wszystko lśni w ciemnościach miasta nieprzykrytego jeszcze jasnym śniegiem.– Ależ dobry wieczór – wita ją barczysty łysy bramkarz w białym T-shircie i czarnej marynarce, po czym pomaga jej zdjąć przemoczony płaszcz ze skóry ekologicznej i sztucznego futra. Para, która przed chwilą oddała rzeczy do szatni, przystanęła kilka metrów dalej i szepcze między sobą, najwyraźniej coś na temat Lisy. Był czas, kiedy Lisa cieszyła się z uwagi i spojrzeń kompletnie nieznajomych osób. Teraz jedynie wprawiają ją w zakłopotanie. Na co się, kurde, gapią?– Jak leci? – pyta Lisa Sahiba, kładąc na ladzie torebkę i worek na buty. Opiera się ręką o krawędź lady, sprawnie zdejmuje superstary w czarno-białe paski i wsuwa stopy w błyszczące beżowe szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie.– Impreza już się rozkręciła – odpowiada spokojnie Sahib, odnosi do szatni płaszcz i buty Lisy, po czym podaje jej numerek sponiewierany przez spocone dłonie tysięcy dudniącej muzyki Lisa słyszy, że telefon znów wibruje. Albo i dzwonił przez cały czas. Wyciąga go z torebki, spogląda na ekran i wycisza urządzenie. Ja pieprzę.– Dzięki – rzuca, uśmiechając się przelotnie.– Tylko ostrożnie, kręci się tu wielu niegrzecznych chłopców. – Sahib puszcza do niej się uśmiecha i odpowiada na mrugnięcie, choć tak naprawdę nie może znieść jego protekcjonalnego dywan prowadzi dalej, za ciemne zasłony, gdzie błyskają flesze fotografów. W przedsionku unosi się typowy zapach pustego klubu: podłogi, dywan i zasłony są przesiąknięte odorem zwietrzałych perfum, starej wódki i tytoniu, którego nie udało się wyeliminować pomimo kilku remontów. Nieznana Lisie ochroniarka uchyla zasłonę i dziewczyna wchodzi do wysokiej, przestronnej sali klubowej wypełnionej helsińczykami w modnych imprezowych strojach. Jaskrawo ufarbowane włosy, odjechane makijaże i powiększone usta, szyte na miarę suknie i marynarki podkreślające wytrenowane ciała, na poły ironiczne sumiaste wąsy i przystrzyżone brody. Lisa się zatrzymuje, żeby popatrzeć na ściankę wielkości bramki piłkarskiej, ku której goście kierowani są tak kategorycznie, jakby szli na średniowieczny szafot.– Yamamoto! – dobiega do niej kobiecy Lisy pada na przysadzistą dziennikarkę w okularach, której imienia nie pamięta, choć pewnie udzielała jej już kiedyś wywiadu.– Dobry wieczór! – mówi Lisa i pokazuje białe zęby w dokładnie wyćwiczonym uśmiechu.– Chętnie byśmy zrobili o tobie jakiś krótki tekst…Lisa spogląda na fotografa stojącego za dziennikarką, na jego szyi wisi legitymacja jednego z tabloidów. Sprawa wydaje się całkiem w porządku i będzie dobrą reklamą dla jej bloga.– Tylko zrobię sobie najpierw zdjęcie na ściance.– Jasne. Będziemy tutaj.– Okej. Fajnie. – Lisa odwraca się w drugą stronę, żeby objąć mówiącego po angielsku chłopaka, którego zupełnie sobie nie przypomina. Hi! Good to see you. Yeah, talk to you soon!Uwolniwszy się z gorącego uścisku o zapachu słodkiej wody kolońskiej, jak zahipnotyzowana podchodzi do ścianki i staje na końcu wijącego się ku niej ogonka. Obserwuje skąpaną w półmroku salę i morze podrygujących ludzi. Część twarzy jest jej znajoma, część nieznana, większość gdzieś pomiędzy. Wyblakłe wspomnienia, odległe stop-klatki z helsińskich nocy. 3K. Kino, kolacja, kopulacja. Tylko w jej świecie zamiast kina jest klub, a zamiast kolacji – taniec. Zdarzyło jej się już jednak opuścić jeden z pierwszych na końcu sali, widzi oddzielony od reszty zgiełku tłumek, błysk fleszy, mężczyźni i kobiety, którzy po kolei ustawiają się do zdjęć grupowych. W centrum zamieszania jest sam bohater wieczoru, Kex Mace’s Tim Tausso, ubrany w lśniący smoking i cylinder dwudziestosześcioletni raper, którego zeszłoroczny album łączący pop z hip-hopem zapisał się w historii Spotify: trafił na listy streamingowe nie tylko w Finlandii, ale też w pozostałych krajach nordyckich i w Niemczech.– Twoja kolej, Liso – oznajmia kobieta uzbrojona w aparat z długim obiektywem i Lisa z torebką w ręce staje na tle ścianki przedstawiającej wielkiego pająka. Kex Mace’s. Spider’s Web. Flesze błyskają tylko przez chwilę, może nawet przygnębiająco krótko. Fotografowie nie zawsze tak szybko dawali jej spokój. Jeszcze w zeszłym roku lampy błyskowe prześladowały ją nawet w snach. Dzięki wielkie! Lisa jest wolna. Fajnie cię widzieć, Liso! Dobrej zabawy! Uśmiechy wydają się niemal prawdziwe, a słowa szczere, ale nie umyka jej wyczuwalny pod nimi chłód. Lisa ma świetne wyczucie, wyrobione przez dziesiątki podobnych okazji. Nikogo tu nie obchodzi, kim naprawdę jesteś, tylko jak wyglądasz i co sobą reprezentujesz. Niektórzy dbają jedynie o to, czy weźmiesz do ust na afterze o piątej rano, gdy butelki są już puste, a strunowe woreczki wyczyszczone do ostatniego punktem programu jest zgarnięcie kieliszka szampana z tacy, którą ubrany w czarną koszulę i żółtą muszkę kelner przytrzymuje obleczoną w rękawiczkę dłonią.– Uważaj, nie zaplącz się w sieć – mówi hostessa w niesmacznie krótkiej spódniczce i topie odsłaniającym rowek między piersiami, wręcza Lisie ulotkę z programem i mruga do niej nie zaplącz się w sieć. Tak cholernie wymuszone i totalnie wyreżyserowane. Lisa jest tu zaledwie od kilku minut, a już ma ochotę odwrócić się na pięcie i zniknąć. Szybciej, niż się spodziewała, potrzebuje czegoś dla odwagi, królowej śniegu, koksu… Rozgląda się za kimś, kto mógłby jej ulżyć w tej sytuacji. Teme, Sakke, Taleeb… Wypróbowani znajomi pewnie się tu kręcą, ale nie może ich dostrzec w tłumie setek czuje, że serce jej na chwilę zamiera. Znów tu jest: mężczyzna stoi z rękami w kieszeniach pod wielkimi oknami wychodzącymi na śródmieście. W jakiś sposób oskarżające, przeszywające świadomość spojrzenie, dokładnie takie samo jak przedtem. Lisa odwraca się szybko i idzie w stronę baru, ale wie, że mężczyzna nie spuszcza jej z 27 listopadaRyczące w słuchawkach Free Your Mind grupy En Vogue przerywa komunikat głosowy z aplikacji do biegania. Czyta go kobiecy głos, sam w sobie przyjacielski, jednak emanują z niego typowe dla nagranych powiadomień posępność i bezduszność: Dystans pięć kilometrów, średnia prędkość dziesięć przecinek dwa kilometra na godzinę. Muzyka wraca. Jessica Niemi wdycha orzeźwiające powietrze. Pachnie jak przystało na jesienny poranek po pierwszej mroźnej nocy: szronem, który promienie porannego słońca zmiatają z powierzchni rozpostartych na ziemi liści, i topniejącymi kałużami pokrytymi cieniutką warstwą lodu, który pęka pod elastycznymi podeszwami butów do ma wrażenie, że frunie, jej krok jest lekki. Kilka miesięcy temu wróciła po długiej przerwie do biegania do pracy, aktywności, która już wiele razy kończyła się bolesnymi protestami jej zniszczonego ciała. Przeszywającym bólem stawów penetrującym kolana na wylot, promieniującym do łydek i palców stóp, bólem, na który nie pomaga zwykły lek przeciwbólowy. Teraz jednak biegnie jej się dobrze, a ból nie powraca. Kiedyś jeszcze wróci, rzecz jasna, zawsze tak było. Do tego czasu Jessica zamierza cieszyć się każdym krokiem, każdym wywołującym wyrzut endorfin uderzeniem stóp o ziemię. Z perspektywy czasu trudno jej uwierzyć, że zaczęła biegać pod wpływem impulsu. Po pogrzebie swojego poprzedniego przełożonego Ernego Miksona spędziła wiele tygodni jak w transie, siedziała w domu, rozpamiętując wszystko, co się wydarzyło. Aż pewnego dnia włożyła na nogi buty do biegania i wyfrunęła na zewnątrz w łagodne wiosenne powietrze. W stylu Forresta Gumpa, jak później żartował Jusuf, jej kolega z z ulicy Töölönkatu na komendę na Pasili ma długość około trzech i pół kilometra, trasa prowadzi wzdłuż zatoki, przez ogród zimowy i park Eläintarha do parku centralnego. Żeby podwoić dystans, Jessica często – tak jak dzisiaj – skręca na zachód za torem wyścigów konnych i zygzakiem wspina się po leśnych ścieżkach aż do ogródków działkowych na szkołę jeździecką, na terenie której znajduje się też posterunek konnej policji. Skryta pod wysokimi drzewami piaszczysta droga jest słabo oświetlona, latarnie rzadko rozstawione, tak że w jednej chwili jasne podwórze szkoły jeździeckiej zamienia się w ciemność lasu. Między koronami drzew porusza się duży Słyszysz mnie?Jessica spogląda za siebie, ale ścieżka jest pusta. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście usłyszała krzyk przez łomoczącą w słuchawkach muzykę. Zdarza jej się mieć omamy słuchowe, gdy biega: słowa i okrzyki. Głosy towarzyszą jej od tak dawna, że czasem nawet nie zwraca na nie jednak głos jest zbyt rzeczywisty. Jessica wyjmuje słuchawkę z jednego ucha i znów się odwraca. Dostrzega jeszcze potężną postać i wyciągające się ku niej ręce, które łapią za skraj kurtki. Mężczyzna uwiesza się na niej całym ciałem i przewraca ją na ziemię. Jessica czuje na plecach ciężar napastnika, jej policzek zagłębia się w zmrożone błoto i lepkie liście.– Posłuchaj… – mówi wódki owiewa twarz Jessiki. Nogi ściskają jej pośladki, napastnik usiadł jej na lędźwiach, a jego palce zaciskają się na jej karku. Ziejące wódą usta mamroczą coś tuż przy uchu. Potem mężczyzna ją odwraca. Teraz Jessica widzi twarz, ale jej nie rozpoznaje. Zaczerwienione kościste policzki i krzaczaste wąsy należą do brudnego, zniszczonego przez alkohol czterdziestolatka. Jessica przypomina sobie, że zaledwie kilka minut wcześniej minęła siedzącego na ławce typa w skórzanej kurtce, który doił wódkę z plastikowej butelki.– Wigilia – niemal szepcze mężczyzna. – patrzy na niego zdziwiona. Facet musi mieć nierówno pod sufitem. Do Wigilii został jeszcze miesiąc. Palce mężczyzny zaciskają się na jej szyi, druga ręka przytrzymuje jej prawy zbiera siły i próbuje wycelować kolanem w krocze mężczyzny, ale cholernik zablokował jej nogi własnym ciężarem i jest pewnie tak napruty, że nie czuje własnych jaj. Krew pulsuje w uszach Jessice, która robi głęboki wdech. Szorstki żwir zdrapuje jej skórę z policzków, w polu widzenia ma zmrożony piasek i zbutwiałe liście. Mogłaby zawołać o pomoc, ale w lesie akurat nikogo nie ma. Skądś z oddali dobiega krzyk i szczekanie psa.– Wigilia – bełkocze mężczyzna, szczerząc zęby. – chwyta spoczywający na dnie kieszeni pojemniczek z aerozolem, który fińskie prawo uznaje za broń palną. Ostatnio wszędzie go ze sobą nosi. I sekundę później mężczyzna dostaje po oczach potężną dawką gazu pieprzowego. Pijacki bełkot po chwili cichego niedowierzania zmienia się w okrzyk bólu. Wolną ręką Jessica uderza mężczyznę w podbródek, górne zęby się wyłamują i krew tryska z ust na blady policzek. Uchwyt na jej szyi słabnie. Mężczyzna złazi z niej zadziwiająco sprawnie i ucieka do łapie powietrze i wstaje z trudem. Z kłykci prawej ręki leci jej już nie widać. Jessice się wydaje, że z gęstego lasu dochodzi trzask opuszcza ręki, trzyma aerozol w gotowości na wypadek kolejnego ataku. Czeka i nasłuchuje dobiegających z lasu odgłosów. Ale mężczyzna nie łapie za telefon i wybiera numer centrali policyjnej. Podaje znaki szczególne kobiecie, która podniosła słuchawkę, i zaczyna biec w przeciwnym kierunku, tym razem ostrożnie. Dystans sześć kilometrów, średnia prędkość dziewięć przecinek jeden kilometra na wchodzi do środka i opiera się o framugę. Pot wywołany gorącym prysznicem w umywalni komendy sprawia, że granatowa koszula klei się do jej pleców, więc Jessica ukradkiem wyciąga ją ze spodni. Prawa ręka cholernie boli po spotkaniu ze szczęką napastnika, przydałoby się ją pewnie prześwietlić w poradni medycyny pracy.– Zamknij drzwi, Niemi – mówi nadkomisarz Helena Lappi, stukając palcem w bezprzewodową myszkę. Wymawia nazwisko Jessiki, jakby jej nie zamyka za sobą drzwi, przez co pokój wydaje się jeszcze mniejszy. Unosząca się w powietrzu woń perfum przywodzi na myśl intensywnie pachnące drogie Lappi, dla znajomych Hellu, wciąż patrzy w ekran komputera, więc Jessica ma okazję rozejrzeć się dookoła. Pokój jest praktycznie taki sam jak za czasów Ernego: minimalistyczna goła klitka, której białe ściany kompletnie pochłaniają przełamujące szarość kształty i kolory. Żaluzje zasłaniają górną część okien, a gniazdka elektryczne wybrzuszają się ze ścian po cztery nawet tam, gdzie nikt nie potrzebuje prądu. W kwestii posępności i instytucjonalności biuro stanowi klasę dla siebie. Jednak dopiero teraz, bez Ernego, wydaje się tak przygnębiające i nijakie: odszedł człowiek, który swoim wielkim sercem rozświetlał cały wydział.– Jeszcze nie miałyśmy okazji porządnie porozmawiać – mówi Hellu i wskazuje Jessice siada z palcami splecionymi na podołku i spogląda na nieco ponadczterdziestoletnią kobietę, w jej piwne oczy, które nie do końca harmonizują z krótkimi, ufarbowanymi na blond stołku szefa wydziału kryminalnego po marcowym odejściu Ernego było nieco turbulencji. Pierwszy kandydat, zbliżający się do emerytury mężczyzna z piwnym brzuchem, dał radę pociągnąć wydział przez kilka miesięcy, po czym załatwił sobie bezpieczną posadkę w sztabie dyrekcji policji. Po drugim zaginął na komendzie słuch po mniej więcej podobnym czasie: według zaufanego źródła mężczyznę doprowadziła do zguby whisky. Długa przyjaźń z butelką w obliczu rozwodu przeistoczyła się w tragiczną miłość. jednak na to, że Hellu nigdzie się nie wybiera. Emanuje nadgorliwością i wywołaną stanowiskiem pewnością siebie, co niestety czyni z niej drażniąco pedantyczną przełożoną. Jessica pracuje pod nią zaledwie od paru tygodni, ale już jest jasne, że nadkomisarz uwielbia skrupulatność, protokół, niemal żołnierską dyscyplinę i nieprzekupną biurokrację. Napięcie między nimi daje się odczuć już od pierwszego dnia, choć Jessica nie jest pewna, z czego ono wynika. W każdym razie korytarze komendy z dnia na dzień stają się węższe – zupełnie jakby tym dwóm kobietom nie było przeznaczone poruszać się nimi równocześnie.– Gratuluję sprawy w Kalasatamie – mówi sucho Hellu. Ma na myśli przedprocesowe dochodzenie w sprawie zabójstwa na ulicy Arcturuksenkatu, które udało się Jessice doprowadzić do końca nadspodziewanie szybko. Zbrodnia sama w sobie nie była jakąś znowu tajemnicą światowej klasy: pijany recydywista zatłukł starego przyjaciela na śmierć kijem bejsbolowym, po czym zwłoki zawinięte w perski dywan (czy raczej w chiński dywan udający perski) zaciągnął do osiedlowego śmietnika.– Dziękuję – odpowiada Jessica i próbuje zdobyć się na neutralny uśmiech. To najbardziej dyplomatyczny z uśmiechów, ale i najtrudniejszy do przekłada papiery i patrzy na Jessicę spode łba. Jessica zakłada nogę na nogę. Kolanem zahacza o róg stołu, co wprawia w drżenie zalegające na stojaku długopisy.– Rozmawiałam wczoraj z prokuraturą. Byli zadowoleni. Łatwo im będzie kontynuować sprawę.– Raczej trudno by było to spieprzyć, skoro podaliśmy im na tacy broń, motyw i DNA, które łączy…– Jak mówiłam, gratuluję – powtarza Hellu i zdejmuje dłoń z coś przemyślanego w tym, jak to robi. Trywialny w swej naturze gest zdaje się kończyć uwerturę. Grę wstępną. Small talk. Dostałaś swoją pochwałę, Niemi. A teraz skręcę ci kark. Nadkomisarz odchyla się na krześle i cmoka złowrogo.– Próbuję porozmawiać ze wszystkimi. Zapoznać się z całym zespołem. Z tobą jeszcze nie zdążyłam, bo byłaś zagoniona przez to śledztwo w Kalasatamie, ale teraz… – Hellu rozprostowuje palce lewej ręki. Serdeczny ozdabia prosta, praktyczna obrączka, pewnie stalowa lub z białego złota. Na nadgarstku nosi solidny smartwatch, z którego korzysta prawdopodobnie po to, żeby za pomocą biohackingu zapewnić sobie życie wieczne. A przynajmniej coś w tym guście.– Jak rozumiem, byliście sobie z nadkomisarzem Miksonem bardzo bliscy. Pracowałaś z nim… ile lat?Jessica słyszy nazwisko Ernego i nie może powstrzymać się od myślenia o jego ospowatej twarzy. Z siwym zarostem i przyjaznymi oczami. O nieco zabawnym akcencie i silnym zapachu tytoniu, który unosił się w powietrzu nawet po jego wyjściu z pomieszczenia.– Osiem – odpowiada po chwili, jakby poświęciła te kilka sekund jedynie na policzenie lat, które razem spędzili.– Słyszałam też, że znaliście się już wcześniej. Że byliście kolegami.– Tak. dokładnie przygląda się Jessice, jakby próbowała z jej wyrazu twarzy wyczytać więcej informacji na temat jej związku ze zmarłym przełożonym. Potem spojrzenie nieco odpuszcza.– No, przykra sprawa. I moje spóźnione kondolencje. Nikt z nas nie ma zbyt wielu dobrych znajomych.– Dziękuję.– Rak… Rak. To gówniana sprawa.– Prawda.– Powód, dla którego mówię o Miksonie i rozdrapuję rany, które pewnie nawet nie zdążyły się jeszcze zabliźnić, jest taki, że moim zdaniem mamy z tobą sporo roboty. W porównaniu z innymi policjantami zwilża wysuszone wargi i czeka, aż nadkomisarz podejmie wątek. Tak się jednak nie dzieje.– Sporo roboty?Hellu wygląda na odrobinę rozczarowaną, zupełnie jakby oczekiwała, że Jessica odgadnie jej myśli.– Słuchaj – mówi szefowa podczas krótkiego wdechu i ciągnie: – Ja wiem, że jesteś dobrą policjantką, Niemi. Słyszałam to tyle razy, że wcale w to nie wątpię. Ale słyszałam też, że mieliście z Ernem pewne skłonności do… no… do gry solo. Do okazjonalnego ignorowania rozkazów i zaleceń.– Okej. – Jessica stara się zachować spokój. Czuje, jak skaleczona ręka pulsuje schowana pod stołem. Przydałoby się jak najszybciej wziąć coś przeciwbólowego.– Te informacje mam nie od twoich kolegów, tylko z góry – mówi Hellu.– Raczej nie mogłabyś powiedzieć inaczej.– Niemi, moje pytanie brzmi: czy robiłaś tak d l a t e g o, że wasza relacja z Miksonem była długa i bliska, czy pomimo tego? Tu bowiem tkwi spora różnica. – Hellu uśmiecha się niemal niedostrzegalnie. – Bo druga opcja jest naturalnie z mojego punktu widzenia trudniejsza. Oznaczałaby, że muszę być gotowa na walkę tą samą bronią. Zwyczajnie nie zgadzam się na żadne popisy solo. Nie jestem Ernem ci do niego daleko, zarozumiała patrzy na kobietę, której błyszczące oczy gapią się prosto w jej własne. W takich chwilach Jessicę ogarnia chęć, by pokazać władzy środkowy palec, całemu wydziałowi kazać spieprzać i złożyć wymówienie. Policja potrzebuje jej bardziej niż ona policji. Tak było zawiasy skrzypią irytująco, choć nawet nie ma wiatru.– Mieliśmy z Ernem własne metody pracy – zaczyna Jessica. – I czasami mogło to z zewnątrz wyglądać gorzej niż w rzeczywistości. Ktokolwiek był twoim źródłem, pewnie nie mógł pojąć dynamiki panującej między mną a Ernem.– Innymi słowy, nie będziesz miała problemów z robieniem rzeczy po mojemu?– Strasznie trudno mi na to odpowiedzieć, bo nie wiem jeszcze, jak to jest po twojemu – odpowiada Jessica, chociaż się domyśla, że odpowiedź rozzłości uderza ręką o stół – nie wściekle, ale wystarczająco głośno, by Jessica drgnęła – i wydaje irytujący dźwięk, który przywodzi na myśl brzęczyk rodem z teleturnieju i pojawiający się na ekranie wielki czerwony iks.– Zła odpowiedź, Niemi.– Chodzi mi tylko o to, że jeśli jako nowa szefowa wszędzie zaprowadzisz nowy porządek, jest jasne, że napotkasz opór i negatywne uczucia. I to nie tylko z mojej strony, ale pewnie wszystkich. Pod przewodnictwem Ernego jednak zawsze mieliśmy bardzo dobre wyniki. Po co poprawiać coś, co nie jest…– Niemi – mówi spokojnie Hellu i ciągnie: – mówisz mi teraz wszystko, czego n i e c h c ę słyszeć.– Okej…– I ta rozmowa mi właściwie wystarczy, żeby umocnić obraz ciebie, jaki sobie namalowałam.– Nie chcę być w żaden sposób…– Wrócimy do tematu wcześniej czy później. Mam nadzieję, że jedynie po to, abym mogła wyrazić uznanie dla twoich zdolności przystosowawczych.– Miejmy taką nadzieję – odpowiada zmęczonym głosem Jessica i wstaje z krzesła.– moje nazwisko raz jeszcze, a wytargam cię za te idiotyczne tlenione włosy.– Tak?– Jeszcze nie siada z powrotem i liczy w myślach do dziesięciu.– Mam jeszcze dla ciebie sprawę – mówi Hellu i zwilża czubek palca językiem. – Kojarzysz te twarze? – Spomiędzy papierów wyjmuje kopię artykułu z bierze kartkę i przygląda się zdjęciom przedstawiającym młodych kobietę i mężczyznę. Obydwoje są piękni i modni, każde na swój sposób, a fotografie emanują olbrzymią energią i optymizmem. Modele, trendsetterzy. Jessica widziała te zdjęcia wiele razy w ciągu dwóch ostatnich dni.– To ci blogerzy.– Yamamoto i Jason Nervander. Dwie gwiazdy mediów społecznościowych i blogerzy lifestyle’owi. Na policję zaczęły dwa dni temu wpływać wyrażające niepokój wiadomości dotyczące tych dwojga: żadne z nich nie wróciło do domu niedzielnej nocy po tym, jak w sobotę wieczorem uczestniczyli w imprezie z okazji wydania nowej płyty znanego rapera.– Sprawa trafi do nas? – pyta Jessica, odkładając kartkę na wcześniej przemknęło jej przez myśl, że ta sprawa pewnie skończy na ich biurkach. Może nawet po cichu miała na to nadzieję. Zaginięcia są często ciekawsze niż zwykłe śledztwa w sprawie morderstw. Są jak przedstawienia operowe, w których zwłoki trzeba znaleźć przed antraktem. Drugiego aktu nie będzie w ogóle, jeśli zaginieni odnajdą się żywi. Czasami nie odnajdują się wcale.– Jeszcze wczoraj wydawało się oczywiste, że to jakiś numer. Bo oni się znają, no i obojgu przybyło od groma obserwujących tylko przez to zniknięcie. Ale dziś rano zdarzyło się coś, co każe nam jednak podejrzewać przestępstwo.– Co takiego? – pyta Jessica.– Na Instagramie Lisy Yamamoto pojawiło się nowe zdjęcie – mówi Hellu, kładąc przed Jessicą kolejny zrzut ekranu z aplikacji Instagram. Wgrane do serwisu zdjęcie przedstawia wysoką, zbudowaną z żółtawego kamienia latarnię morską.– Co to jest?– Latarnia na wyspie Söderskär. W archipelagu Porvoo. Przeczytaj przenosi spojrzenie na dolną krawędź fotografii, gdzie pod liczbą mówiącą o tysiącach polubień widnieje tekst. Przez chwilę wyobraża sobie, że wilgoć odczuwalna na skórze pleców nie jest potem, tylko szronem osiadłym na powierzchni klonowych liści. Ostry chłód przenika ją do szpiku grób głęboki w morza czeluści,Nikt księżniczki z niego nie zasnęła już na wieki,Niebawem lód zmrozi jej słyszy wystrzał. Potem drugi. I po chwili jeszcze osiem w coraz krótszych odstępach, aż magazynek na dziesięć nabojów jest pusty i zamek pistoletu zatrzymuje się w tylnym położeniu. W powietrzu unosi się intensywny zapach zdejmuje z uszu ochraniacze.– Niepotrzebnie tak się spieszyłeś. W żadnych okolicznościach nie będziesz musiał tak szybko wystrzelić dziesięciu – mówi, kiedy Jusuf wyjmuje magazynek i odkłada broń na stół. Palce na moment zaciskają się w pięść.– Wszystkie w tarczę – mówi Jusuf beznamiętnie i rusza w stronę nimi dwojgiem nie ma tam nikogo. W strzelnicy budynku numer jeden nie ma znanych z amerykańskich seriali ruchomych tablic, które za przyciśnięciem guzika zbliżają się po szynie w stronę strzelającego. Zamiast tego do dyspozycji są inne ruchome i obrotowe tarcze, których położenie można dostosować do odpowiedniego związuje włosy w koński ogon, podąża za Jusufem i przez chwilę przygląda się jego umięśnionym plecom. Jusuf zawsze był wysportowany, ale w ostatnich miesiącach spędza na siłowni jeszcze więcej czasu niż zwykle. Impuls do aktywnych treningów prawdopodobnie dał mu trwający od końcówki lutego do maja urlop zdrowotny, podczas którego długi związek Jusufa skończył w ślepej powrotu do pracy Jusuf jest nieprzystępny i zachowuje dystans. Może z powodu rozstania. Albo tego, co się wydarzyło w lutym na wyspie Kulosaari. Pewnie chodzi o sumę tych dwóch lub jeszcze większej liczby spraw.– A teraz patrz – mówi Jusuf. Wyjmuje z kieszeni małą rolkę i zaczyna zaklejać dziury po pociskach brązowymi nalepkami. – Głowa, głowa, pierś, głowa, pierś, głowa…W lakoniczności, z jaką Jusuf wylicza strzały w kartonową tablicę odlegle przypominającą ludzki tors, jest coś wywołującego dreszcze. Jessica wie, że Jusuf nie jest sobą i że ma się niezbyt dobrze. Radzi sobie co prawda z zawodowymi obowiązkami i strzela wystarczająco celnie, ale po korytarzach komisariatu nie przechadza się już ten stary Jusuf, którego gromki śmiech nieraz zarażał współpracowników z ich piętra. Na krótką chwilę Jessicę ogarnia smutek z powodu tego, jak dużo się zmieniło w tym roku. A jednak wiele rzeczy jest takich samych jak przedtem. Tylko Ernego i Mikaela już nie ma. Obaj nie żyją, tak anioł, jak i milczeniu powracają na stanowisko zdejmuje ochronne okulary i ochraniacze na uszy, po czym kuca, żeby pozbierać rozsypane na kamiennej podłodze dziewięciomilimetrowe łuski. Świetlówki na suficie wydzielają jedyne możliwe szpitalno białe światło.– Jak nastrój, Jessi?– Dziwny poranek, jakiś pijany wariat rzucił się na mnie na szlaku – mówi Jessica i kręci nagle wydaje się zaniepokojony.– Dżizas, Jessi. Wszystko w porządku?Jessica unosi prawą rękę, której kłykcie wyglądają, jakby kilkakrotnie uderzyła nimi w ceglaną ścianę.– Ze mną tak. Ale szajbus dorobił się znaku szczególnego w postaci co najmniej wybitego zęba na przedzie.– O cholera – mówi Jusuf i patrzy na Jessicę.– Wszystko ze mną okej – powtarza Jessica przekonująco. – Może gdzieś się jeszcze znajdzie ten pomyleniec.– Przyszłaś postrzelać?– Nie – odpowiada Jessica i w tym samym momencie w którymś z niedalekich korytarzy zatrzaskują się ciężkie drzwi. – Miałam właśnie pogadankę z Hellu.– Nadkomisarz Lappi – mamrocze Jusuf i się uśmiecha. – Erne miał raka. Ta kobieta j e s t rakiem.– Taaa. Chyba za mną zbytnio nie przepada.– Ona raczej nikogo nie lubi.– Słyszałam coś innego – mówi Jessica, przekrzywiając głowę z uśmiechem.– Co?– Że gapi ci się na tyłek zawsze, jak przechodzisz. Albo jak wstajesz z krzesła w sali konferencyjnej. I że czasem wstajesz właśnie z tego powodu.– Jeśli dobrze rozumiem, ona jest żonata.– Tyłek to tyłek.– A niech się gapi. Staram się, jak mogę – mówi Jusuf i ociera pot ze na wyzierających spod koszulki bicepsach nabrzmiały dzięki nowemu programowi treningowemu i diecie. Jessica ma nadzieję, że Jusuf nie przegnie z ćwiczeniami. Lekkie umięśnienie i wysportowana sylwetka pasują mu lepiej niż szerokie bary i monstrualne bicepsy.– Ty jesteś teraz wolny, co nie? – pyta.– Wolny?– Mam na myśli, że nie masz żadnego śledztwa.– Już myślałem, że masz dla mnie jakąś damę. Ale nie mam… Niczego na tapecie. Od paru dni pomagam Ninie rozpracować jedną sprawę na budowie, usiłowanie patrzy na leżącą na stole broń i zastanawia się, czy Jusuf zamierza wystrzelić w tarczę kolejny magazynek.– Co tam masz? – pyta Jusuf, który najwyraźniej dopiero teraz zauważył teczkę pod pachą Jessiki. Jedna z łusek wyślizguje mu się z ręki na podłogę i toczy się kawałek dalej. Jusuf patrzy na obrobiony kawałek mosiądzu jak pasterz, któremu owca uciekła z zagrody.– Tych blogerów – mówi twarzy Jusufa maluje się zdziwienie. Oczy zwracają się ku Jessice.– No kurde, nie gadaj.– Znasz sprawę?– Jasne. Przecież wszyscy myślą, że to jakiś numer, by zwrócić na siebie uwagę.– Też tak słyszałam. – Jessica podaje Jusufowi swój telefon, na którego ekranie jest otwarty instagramowy profil dwudziestopięcioletniej Lisy Yamamoto. – Zobacz najnowszy post. – Wskazuje zdjęcie przedstawiające latarnię stuka w fotografię. Jessica obserwuje jego reakcję, ma nadzieję zobaczyć znajomy błysk w jego oku. Malujące się na twarzy zaskoczenie nie jest jednak tak wielkie, jak się spodziewała. Chciałaby wierzyć, że Jusuf nie stał się obojętny, na pewno dopadło go po prostu chroniczne zmęczenie. W każdym razie jest tak, jakby jego repertuar min stracił część kolorów, tych najjaskrawszych i najczystszych.– „Zasnęła już na wieki, niebawem lód zmrozi jej powieki”. Co, do cholery? – Jusuf zwraca jej telefon.– Samo to mogłoby być jakimś dziwacznym żartem, częścią PR-owego wybryku dla zwrócenia uwagi, tak jak mówiłeś. Ale na tym nie koniec. To jest jeszcze dziwniejsze. – Jessica przechodzi do ogólnego widoku profilu Lisy, na którym widać wszystkie jej zdjęcia. – Obczaj to. – Wskazuje opis pod nazwą YamamotoOsoba publicznaBlogger/ sali konferencyjnej są wyłączone i w pomieszczeniu panuje półmrok. Nie po to, żeby obraz padający z projektora na ekran był wyraźniejszy, tylko nikomu najzwyczajniej nie chciało się wstać i ich zapalić.– Yamamoto? – pyta Rasmus Susikoski i odkasłuje w pięść. Potem jego ręce powracają na stół złożone jak do modlitwy, co stanowi swego rodzaju domyślny układ ciała Rasmusa. Pozycję wyjściową do typowo Rasmusowych gestów i odruchów, takich jak drapanie się po nosie czy obgryzanie paznokcia u jest wydziałowym siłaczem, jeśli za kryterium uznać siłę ciążenia. Z wykształcenia prawnik, w wieku trzydziestu czterech lat wciąż mieszka na piętrze domu rodziców i nie ma szczególnych kompetencji społecznych, jednak w prezencie od losu dostał dobry pomyślunek i pokaźny dysk twardy pod czaszką. Na identyfikatorze Rasmusa widnieje „Konsultant specjalista” i jest on zatrudniony w komendzie jako pracownik cywilny. Jessica często się zastanawia, czemu Rasmus wylądował w pracy w policji, w dodatku w wydziale kryminalnym. Może chodzi o powołanie: prześladowany w szkole chłopiec próbuje powstrzymać cykl zła. Czy coś w tym rodzaju.– Dziewczyna jest pół-Japonką – mówi Jessica, wyświetlając na ekranie nowe u szczytu stołu Jusuf strzela kłykciami i chmurnie patrzy na obraz.– I jakąś tam celebrytką? – dopytuje Rasmus.– Influencerką.– Nic nigdy nie słyszałem.– Masz konto na Instagramie? – pyta Jessica, klikając na kolejne miniaturki. Ukazują się na ekranie jedna po drugiej.– Ja? – Przez moment Rasmus sprawia wrażenie, jakby pytanie było zupełnie absurdalne. – Nie mam. Ale na Facebooku…– Nawet jakbyś miał, i tak byś raczej nie kojarzył – mówi Jessica. – Osiemdziesiąt procent obserwujących Yamamoto to młode laski. Dziesięć to młodzi kolesie, a reszta pewnie zboki albo fejkowe konta z Azji.– Czyli Rasmus by się wpasował w ostatnią dziesiątkę. – Jusuf się śmieje. – I nie mam na myśli tych fejkowych kont.– Serio tak ogólnie nie jestem aktywny…– Rasse, jestem przekonany, że masz jakieś konto do stalkowania, z którego podglądasz panienki, pod nickiem Fapmus Kuśkoski czy coś – mówi Jusuf i spogląda na początku Rasmus lekko się czerwieni, ale w końcu na jego twarzy pojawia się blady półuśmiech akceptacji. Wydaje się, że ten introwertyczny człowiek cieszy się ze swojej ugruntowanej pozycji jako obiektu ostrych żartów współpracowników. Poza tym Jusuf potrafi drwić sobie z kolegów, nie krzywdząc ich, wbijać innym ludziom szpileczki bez posuwania się tak daleko, żeby komuś zrobiło się przykro. Przeciwnie, obiekt kpin zawsze też się śmieje. Jusuf jest mistrzem lawirowania po tym polu minowym, choć w oczach osoby z zewnątrz sytuacja mogłaby mieć cechy gnębienia.– No, Rasse? – ciągnie Jusuf. – Tyłki, prawda? A może jednak cycki?– Dobra, Jusuf. – Jessica wzdycha, ale na jej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech.– Czy nogi? Jesteś feet guy, jedziesz na ręcznym i…– Jak muszę wybierać, to niech będzie… – zaczyna ostrożnie Rasmus.– Okej, chłopcy – przerywa im Jessica. – Skupcie i Rasmus wymieniają szybkie uśmiechy, po czym przenoszą spojrzenie na duży ekran na tylnej ścianie sali, gdzie zdjęcia się zmieniają, w miarę jak Jessica przegląda setki postów z profilu. Na większości z nich pół-Japonka Lisa Yamamoto pozuje przed aparatem sama: fotografie są wysokiej jakości, kobieta ma na sobie modne markowe ubrania, z kolei na innych zdjęciach udało jej się stworzyć pozornie codzienny look. Część zdjęć bez wątpienia zrobiono za granicą i na wielu ujęciach w cieniu palm bądź na rynkach środkowoeuropejskich miast zmieściła się również gromadka przyjaciół. Profil i markę influencerki zbudowano umiejętnie: pomimo zmieniających się strojów, fryzur, miejsc i grup znajomych, styl i atmosfera zdjęć pozostają jednolite. Followersi dokładnie wiedzą, co otrzymają, gdy klikną przycisk „obserwuj”.– Zgłoszenia o zaginięciu Lisy Yamamoto dokonała współlokatorka, która na nasze pytanie nie była w stanie odpowiedzieć żadnymi domysłami co do tego, gdzie i z kim Lisa mogłaby przebywać – mówi Jessica i zdejmuje rękę z bezprzewodowej myszki.– A co z tym drugim… chłopakiem? Z Jasonem Nervanderem? – pyta Jusuf.– Rodzice mieszkają w Laponii i raczej nie są z nim szczególnie związani, więc zgłoszenia dokonał pastor z parafii na Kallio, bliski znajomy Jasona.– I ten pastor powiedział, że…?– Nic poza tym, że Jason od kilku dni się nie pojawia – odpowiada Jessica.– Czyli nie ma żadnego jasnego prawdopodobnego wyjaśnienia któregokolwiek z tych zaginięć?– Zaczynamy od zera.– No ja pierdolę – mówi Jusuf, opierając łokcie na stole.– Kto jeszcze jest w grupie dochodzeniowej? – pyta Rasmus.– Nasza trójka – odpowiada szybko Jessica.– Co? Nawet nie Nina ani… – Jusuf przełyka ślinę.– Hellu podkreśliła, że chociaż podejrzewamy zabójstwa, nie mamy jeszcze wystarczających dowodów. Tak więc zaczynamy w trójkę i możemy liczyć na pomoc, jeśli choć jedno z dwojga okaże się martwe – mówi Jessica i pociera oczy. – Oczywiście dostaniemy od razu wsparcie techników przy badaniu danych.– Co ci się stało w rękę? – pyta znienacka Rasmus. Przygląda się spoczywającej na stole dłoni nie odpowiada. Rzuca okiem na spuchnięty grzbiet dłoni i siniejące kłykcie, po czym wzrusza ramionami.– Wypadek przy pracy – wyjaśnia, odchyla się na krześle i krzyżuje ręce, chowając palce głęboko pod się w rzucone na ekran zdjęcie, na którym Lisa Yamamoto stoi po kolana w turkusowej wodzie, plecami do obiektywu, z twarzą skierowaną w stronę grzmiącego w tle wodospadu. Mokre czarne włosy harmonizują z opalonym karkiem i ramionami. Jessica niemal słyszy, jak uwięzione na fotografii tysiące litrów wody budzą się do życia. Jaskrawe słońce rzuca refleksy tam, gdzie nie dociera moc wodospadu, gdzie tafla wody pozostaje nienaruszona.– Jessica? – budzi ją z zamyślenia Jusuf.– No?– Podział pracy?Mija kilka sekund, zanim Jessica rozpoczyna delegowanie obowiązków.– Rasse, ty masz pozwolenie na przejrzenie z technikami obu kont na Instagramie. Poszukaj czegoś podejrzanego.– Czyli na przykład komentarzy?– Przede wszystkim. I generalnie podejrzanych obserwujących…– …których ci dwoje mają w sumie ponad czterysta tysięcy – kończy Rasmus zdanie zerka na niego, ale na jego twarzy nie widać nawet cienia buntu, choć słowa zabrzmiały jak protest. Tak czy siak, zadanie jest ogromne i niemal dosłownie przypomina poszukiwanie igły w stogu siana.– Zacznij od komentarzy. Jeśli to jest to, na co wygląda, czyli jeśli jakiś wariat zabił Lisę i Jasona, a potem przejął konto Lisy, na pewno coś tam znajdziemy – mówi Jessica i wyłącza ekran komputera. – My z Jusufem pójdziemy przesłuchać współlokatorkę Lisy.– Co z tą pieprzoną latarnią? – pyta Jusuf i kicha.– Söderskär. Mamy pomoc z regionu Itä-Uusimaa. Hellu mówiła, że paru detektywów z Porvoo popłynie dziś łodzią rozejrzeć się na miejscu. Może nawet coś znajdą.– Zwłoki?– Nie wydaje mi się, żeby jechali z nurkami.– A nie wypadałoby? – pyta Jusuf i przerzuca rozłożone przed sobą papiery. – „Księżniczka zasnęła już na wieki, niebawem lód zmrozi jej powieki”… No raczej powinni zabrać sprzęt do nurkowania, jeśli chcą cokolwiek znaleźć.– Chyba wiedzą, co robią. Mają te same fakty co my – odpowiada Jessica, wstaje z krzesła i wkłada kurtkę. – Do roboty, Rasse. Jedziemy do domu Lisy, zmieniają się na zielone i Jusuf skręca z ulicy Veturitie w Nordenskiöldinkatu. Żeby sprawdzić godzinę, Jessica zerka na nadgarstek, na którym pyszni się Lady Panthère Vendôme Cartiera. Odziedziczony po matce osiemnastokaratowy złoty zegarek stanowi oczywiście rzucający się w oczy detal na tle stonowanego poza tym stylu Jessiki, ale w rzeczywistości może nawet nie jest aż tak drogi. Jessica kiedyś sprawdziła w internecie, że mogłaby za niego dostać jakieś parę tysięcy euro, głównie z powodu jego statusu vintage. Pewnie i więcej, gdyby przy sprzedaży opowiedziała, kim była poprzednia właścicielka. Nazwiska sławnych ekswłaścicieli mocno pompują ceny zegarków: chociażby za rolexa daytonę legendarnego Paula Newmana ktoś zapłacił kilka lat wcześniej na giełdzie prawie osiemnaście milionów dolarów. Matka Jessiki nie była tak znana jak Paul Newman, ale na razie wciąż pozostaje jedyną aktorką z Finlandii, której udało się dołączyć do grona najjaśniejszych gwiazd Theresa von nozdrzy Jessiki dociera woń pachnącej nowością skórzanej kurtki rykiem silnika wyprzedza ich stary muzealny model chevroleta camaro.– Ojoj, przekroczenie prędkości i pewnie jeszcze na letnich gumach – mówi Jusuf, wsuwa pod wargę woreczek snusu i ciągnie: – Przydałby się radar i trochę wolnego czasu.– Prawdopodobnie stotrzydziestkasiódemka.– Że co?Jessica ze zmarszczonymi brwiami spogląda na Jusufa, który najwyraźniej nie rozumie, o czym ona mówi.– Hm? Nie pamiętasz stotrzydziestkisiódemki? Kiedy drogówka za co drugie przekroczenie prędkości wystawiała mandat z wpisaną prędkością stu trzydziestu siedmiu kilometrów na godzinę. I z jakiegoś powodu zawsze rozdawali te świstki podczas kręci głową ze zdziwieniem.– Okazało się, że nowe radary rejestrowały prędkość wycieraczek. Zawsze sto trzydzieści siedem na godzinę. Nie zgadniesz, jak wielu niesłusznie oskarżonych kierowców zgarnięto z dróg krajowych przez te wycieraczki – kończy Jessica z wybucha śmiechem.– Dżizas – kwituje i zatrzymuje się przed przejściem dla przekręca koronkę zegarka, śledząc wzrokiem grupkę ubranych w kamizelki odblaskowe przedszkolaków, które gęsiego przechodzą przez pasy.– Fajnie, że razem się tym zajmujemy – mówi Jusuf.– Żeby tylko nie było jak śledzi, jak opiekunowie ustawiają dzieci na wysepce pomiędzy dwiema jezdniami. Ostrożnie przesuwają przedszkolaki bliżej siebie jak laleczki, których zaufanie do dorosłych i życiowej sprawiedliwości jest niewzruszone. Pod czapeczki z pomponami na szczęście jeszcze przez wiele lat nie wedrze się niepokój wywołany absurdem istnienia. Ich malutkie bańki pękłyby, już gdyby malcy się dowiedzieli, że nianie, nauczycielki, mamy, tatusiowie… że oni wszyscy gówno wiedzą na temat sensu życia.– Wszystko z tobą okej? – pyta Jusuf w tym samym momencie, gdy zapala się zielone światło.– A z tobą?– To była… to była jednak prawdziwa droga przez nie odpowiada, tylko odwraca spojrzenie od okna. Rozmowa na ten temat wiosną wydawała się trudna, latem niemal zabawna, a teraz w jakiś sposób jest bezużyteczna. Winny wielu morderstw gang czarownic odniósł zwycięstwo tam, gdzie nigdy, przenigdy zwyciężyć nie powinien: udało mu się wpełznąć w samo jądro dochodzenia na sposób jadowitego węża i ukąsić ich wszystkich. A potem jeszcze sprawcy dali radę telefon Jessiki. To Rasmus.– Hej, jesteście już w mieszkaniu Lisy?– Przecież dopiero wyszliśmy z komendy, Rasse – wzdycha Jessica.– Już za nami tęskni? – pyta Jusuf i zaciska palce na kierownicy. Jessica włącza tryb głośnomówiący.– Chciałem zadzwonić od razu, bo wyczaiłem na Instagramie coś ciekawego. – Rasmus mówi szybciej niż zwykle, co na ogół świadczy o podnieceniu.– Tak prędko?– No, w sumie tak naprawdę jeszcze nie zaczęliśmy, ale…– Opowiadaj.– Pod tym najnowszym i ostatnim zdjęciem Lisy Yamamoto…– Z latarnią?– Właśnie. Tam jest dużo więcej komentarzy niż pod którymkolwiek wcześniejszym postem, prawie tysiąc. Głównie zmartwionych i niedowierzających, obserwujący na pewno przeczytali wiersz i w opisie profilu i opłakują, i składają kondolencje, i…– Co znalazłeś, Rasse? – pyta Jessica, a Jusuf patrzy na nią zaciekawiony, znów zatrzymując samochód na światłach.– To mi się po prostu rzuciło w oczy, jak przeglądałem komentarze pod zdjęciem z latarnią. Ten jeden nie jest po fińsku ani po angielsku, tylko po japońsku w kanji.– Co tam jest napisane?– Skopiowałem znaki do tłumacza Google i wyszło mi, że masayoshi. To znaczy sprawiedliwość.– Czy autor może mieć na myśli, że to, co mogło spotkać Lisę, jest sprawiedliwe? Że dostała, na co sobie zasłużyła?– Tak pomyślałem – mówi Rasmus do słuchawki, po czym odkasłuje dalej od mikrofonu.– Kto jest autorem komentarza?– Pseudonim Akifumi2511946. Profil jest prywatny, ale na miniaturce widać dość młodego mężczyznę, który wygląda na Japończyka.– Wyślij mi link do profilu.– Okej – potwierdza Rasmus i po chwili kończy rozmowę. Samochód ponownie rusza, a Jessica niecierpliwie wpatruje się w ekran telefonu.– Patrz, śnieg z deszczem – mówi Jusuf, włączając podnosi wzrok i widzi, jak duże płatki śniegu zmieniają się w wodę po wylądowaniu na szybie auta. Przed helsińską halą lodową pomimo okropnej pogody odbywa się jakiś jarmark. Dookoła stoisk kłębi się spora grupa ludzi, z których wielu zakłada kaptury, żeby ochronić głowę. Wielki ekran informuje, że wieczorem będzie mecz HIFK-u z Ilvesem. Jessica wspomina lata dziewięćdziesiąte, czas, gdy Jokerzy grywali jeszcze mecze w hali lodowej, a rodzice adopcyjni zabierali ją regularnie, żeby obejrzała derby helsińskich drużyn. Jessica już dawno zrozumiała, że te lata były jedynymi, które przeżyła jak zwyczajne dziecko. Przedtem było wczesne dzieciństwo z wielkimi rezydencjami i szoferami, palmy Bel Air i suchy pustynny wiatr. I po cudownych latach spędzonych z państwem Niemi to wszystko powróciło do jej życia. Pełnoletniość i dziedzictwo. Śmierć przybranych rodziców. Zupełnie jakby właśnie pieniądze były powodem wszelkiego zła: jakby nad pieniędzmi przelanymi na jej konta ciążyła jakaś klątwa.– Jusuf… – Jessica patrzy na kolegę.– No?– Czy kiedykolwiek rozważałeś posiadanie dzieci?Jusuf wypuszcza powietrze z rozbawieniem.– Że jak? Przecież właśnie się rozstaliśmy z Anną… Raczej zajmie mi to chwilę.– Tak, wiem, sorry.– Skąd takie pytanie?– Nie wiem. Tak sobie pomyślałam, że to byłoby nie fair w stosunku do kogokolwiek, a już najbardziej wobec dziecka. Ten świat to chore miejsce – mówi Jessica, akurat kiedy na telefon przychodzi z piknięciem wiadomość od parkingu przed blokiem Lisy Yamamoto jest kilka wolnych miejsc i Jusuf zatrzymuje auto tak blisko drzwi wejściowych, jak to możliwe. Jessica wysiada z samochodu i szczelniej zapina kurtkę, żeby ochronić nagą szyję przed opadającymi z nieba mokrymi płatkami. Bladozielony kolor wznoszącego się przed nimi sześciopiętrowego narożnego budynku przywodzi na myśl utlenione warzywne smoothie. Tuż obok wejścia do klatki znajduje się skromny trawniczek ozdobiony samotnym bezlistnym drzewem. Z tyłu dobiega szum zatłoczonej Topeliuksenkatu, która w wyniku trwającego wieczność remontu zamieniła się w wąskie, zakorkowane pole bitwy doprowadzające kierowców do szewskiej pasji.– Mieszkałem tu kiedyś – mówi Jusuf, zatrzaskując drzwi odwraca się do kolegi, który wskazuje palcem w kierunku, z którego przed chwilą przyjechali.– Gdzie?– Na rogu Minny Canth i Messeniusa.– Serio? Kiedy?– Dziesięć lat temu. Jak się z Anną przenieśliśmy z Söderkulli do stolicy. – Jusuf wkłada ręce do kieszeni kurtkę w samochodzie, pewnie nie chce, żeby nowiutka skórzana katana się zamoczyła. Potrząsa głową i melancholijnie spogląda w przeszłość. Jessica nie wie, czy Jusuf przypadkiem nie ma na celu rozpoczęcia krótkiej rozmowy na ten temat – o sobie, Annie i ich nieudanym związku – ale decyduje się nie zadawać więcej pytań.– Jaki tam był numer mieszkania? – pyta Jessica, lecz w tym samym momencie przez szybę widać jakiś ruch i po chwili z budynku wychodzi starszy mężczyzna, przytrzymując im drzwi.– Jeszcze go nie naprawili ci konserwatorzy? – pyta dziarskim jak na swój wiek głosem.– Czego? – pyta Jusuf staruszka, który przystaje obok nich. Nie wydaje się, żeby mokra pogoda mu przeszkadzała.– Domofonu. – Mężczyzna macha ręką. – Najwyższy czas, i Jusuf przekraczają właśnie próg, kiedy staruszek znów zaczyna mówić:– Moment, czy państwo z policji? – Wskazuje palcem wiszące na ich szyjach kiwa głową twierdząco. Deszcz, który teraz pada w formie przypominającej drobne igiełki mżawki, moczy płaszcz na ramionach mężczyzny.– Przyszli państwo z powodu tego hałasu?– Hałasu? – pyta Jessica.– No tak. Ktoś znów rano walił w ściany, i to porządnie.– Znów?– Taki sam hałas był w sobotę w nocy, w pomieszczeniu jest ciężkie, przesiąknięte odświeżaczem, i Jessica ma ochotę otworzyć okno. Woda szumi w poprowadzonych nad sufitem rurach, a z łazienki dobiega uciążliwie głośne łomotanie pralki. W takich chwilach przedłużające się milczenie między fragmentami rozmowy jest swego rodzaju oczywistością, trzeba je uszanować i pozwolić mu wybrzmieć. To wtedy daje się wyraźnie dosłyszeć dźwięki otoczenia.– Opowiedz jeszcze własnymi słowami wszystko od początku – mówi oparta plecami o parapet, ze skrzyżowanymi rękami. Siedząca na kanapie młoda kobieta bezustannie czesze swoje jasne włosy, co w oczywisty sposób stanowi jakieś działanie zastępcze, mające na celu przekształcenie poczucia bezsilności w coś pożytecznego. W oczekiwaniu na odpowiedź Jessica rozgląda się po przytulnym pokoju z obszerną, praktycznie urządzoną wnęką kuchenną. Modny wystrój z przewagą elementów w stylu skandynawskim bardzo pasuje do dwóch młodych dziewczyn z miasta. Sypialnie są dwie, po jednej dla każdej z mieszkanek lokalu.– Lisa wyszła na imprezę w sobotę. Jakoś koło szóstej – mówi cicho Essi.– Na czyją imprezę poszła? – pyta Jessica, chociaż dwa razy czytała zgłoszenie siada na kanapie w bezpiecznej odległości od Essi.– To była impreza z okazji wydania płyty Tima.– Tima?– Tima. Taussiego. To raper. Kex Mace’ zerka na Jusufa. Kex Mace’s jest w Finlandii znany każdemu, kto nie urwał się z choinki. Jego syntetycznymi bitami i przesadzonymi, wychwalającymi pod niebiosa amerykańskie społeczeństwo tekstami zachwycają się jednak przede wszystkim właśnie młode kobiety. A w sumie i kolesie, jak na przykład Fubu, z którym Jessica jeszcze niedawno się spotykała. Nie rozstali się z powodu jego muzycznych preferencji, choć te ani trochę nie umilały ich wspólnych wieczorów.– Znasz go? – pyta podnosi szklisty wzrok na Jusufa z miną, jakby sprawa była oczywista.– Tima? Tak.– Czemu nie poszłaś z Lisą?– Nie miałam siły – odpowiada Essi i odkłada szczotkę na stół. – Byłam trochę przeziębiona.– Okej – mówi Jessica, patrząc na jest ładną blondynką z fryzurą na boba, niewielkim nosem i dużymi brązowymi oczami o naturalnie smutnym wyrazie.– Byłam pod prysznicem gdzieś między dziewiątą a dziesiątą, kiedy usłyszałam, jak otwierają się drzwi. Myślałam, że to Lisa wróciła do domu z imprezy, ale nikogo tu nie było. Oczywiście stwierdziłam, że się przesłyszałam, ale teraz wszystko jest takie dziwne… – opowiada Essi, po czym zaciska wargi w wąską kreskę.– Czy jest możliwe, że ktoś był w mieszkaniu? Zauważyłaś, że coś zniknęło? – pyta Jusuf, ale Essi kręci głową.– Jak się obudziłam następnego dnia rano, było koło ósmej. Poszłam do kuchni i zwróciłam uwagę, że drzwi do pokoju Lisy są otwarte. Ona zawsze zamyka je na noc, zawsze. Zajrzałam do środka, ale nie znalazłam jej nieprzytomnej na łóżku w pełnym ubraniu, jak się spodziewałam. Narzuta była nietknięta… Wtedy dotarło do mnie, że w ogóle nie wróciła do domu. Bo na pewno bym się obudziła, gdyby wychodziła dokądś rano.– Często tak się zdarza? Że Lisa spędza noc poza domem?– Często nie. Czasem. Tyle że wtedy na ogół wysyła mi wiadomość. Żebym się nie martwiła. Lisa raczej o to dba.– R a c z e j dba?– Nie no, zdarza się, że ją poniesie, bateria wysiądzie i tak dalej… Ale tym razem jakoś się zorientowałam, że coś jest nie tak.– I zadzwoniłaś do niej?– Najpierw wysłałam wiadomość. Ale jak po godzinie zobaczyłam, że nie odebrała jej na WhatsAppie, zadzwoniłam. I rzeczywiście miała wyłączony telefon. A w każdym razie nie mogłam się słyszy dobiegające z ulicy wycie klaksonu. Zdejmuje z rzęs drażniący oko paproszek i przez moment mu się przygląda, dopóki nie opadnie na podłogę.– I w niedzielę o wpół do piątej po południu zadzwoniłaś ze zgłoszeniem na policję? – pyta Jusuf.– Wtedy już wydzwoniłam wszystkich możliwych znajomych. I nikt nie wiedział, o której i dokąd Lisa się zmyła z tej imprezy. W każdym razie na afterze, a przynajmniej na afterze u Tima na Ullanlinnie, jej nie było. To pewne.– Znasz Jasona Nervandera? – pyta Jessica.– Jasne, że znam. – Essi wydaje drżące westchnienie. – To jest tak kurewsko chore…Jessica odczekuje, aż Essi wydmucha nos i zerknie na telefon.– Wiesz, czy Jason był na tej imprezie?– Nie wiem. Nie wydaje mi się. Jason jest z trochę innej ekipy.– Czy jest twoim zdaniem możliwe, że Lisa i Jason zniknęli razem? – pyta Jessica i powoli przechodzi za sofą w stronę aneksu ściany pokoju dziennego ozdabiają oprawione w ramy rysunki w stylu mangi przedstawiające postacie z ogromnymi oczami i minimalistycznymi nosami, które przywodzą na myśl filmy animowane Hayao Miyazakiego, Czarodziejkę z Księżyca i pokemony.– Aha, że niby mieliby zamiar gdzieś się ukryć, tak? – Essi znów wydmuchuje nos, tym razem mocniej. Brzmi to jak trąbienie małego słonika.– Tak – potwierdza Jessica i zatrzymuje się przed jednym z obrazów. Przedstawia dziewczynę o wielkich oczach wznoszącą ku niebu miecz promieniujący niebieskim światłem.– No może, to znaczy teoretycznie byłoby to możliwe. Ale z kolei dziś pojawiło się to zdjęcie na Instagramie – ciągnie Essi, spoglądając niespokojnie za okno. – Lisa nie wrzuciłaby takiego zdjęcia dla beki, nawet w prima aprilis…– Wróćmy do Jasona. Jak dobrze się z Lisą znają? – pyta spokojnie Jessica.– Coś tam kiedyś było między nimi.– Coś? W sensie związek? – podchwytuje wyraźnie ożywiony potakuje.– Może z rok temu. Ale nigdy tego nie upublicznili. Wtedy Jason bywał tu dość często.– Mają jeszcze ze sobą do czynienia?– Nie wydaje mi się. Ich rozstanie było raczej brzydkie.– Brzydkie w jaki sposób? – Jessica przechodzi od rysunku z mieczem do kolejnego.– Jason zdradził Lisę. I jeszcze wkręcał wałki, jak go o to pytała. A potem został przyłapany. Lisa by mi powiedziała, gdyby się widywali.– I mimo wszystko ludzie, którzy ich znają, zakładają, że Jason i Lisa zniknęli razem – zauważa Jusuf.– Ludzie gówno wiedzą – mamrocze Essi. Jej głos jest płaczliwy. – Tylko im się wydaje… Niewielu zna Lisę. Ludzie widzą czyjeś fotki w internecie i myślą, że wiedzą o tej osobie wszystko.– To prawda – przyznaje Jessica tak cicho, że nie jest pewna, czy ktokolwiek się, by obejrzeć wykonany flamastrami mangowy rysunek, który przedstawia uśmiechniętą dziewczynę o niebieskich oczach. Na białych włosach spoczywa wianek z czerwonych róż, a dziewczyna ma na sobie bez wątpienia japoński mundurek szkolny: podkolanówki, krótką granatową spódniczkę i białą marynarską koszulę z czerwonymi kokardkami. Mimo komiksowego charakteru obraz nie jest niedbały. Nie ma w nim nic zabawnego ani chwilę uwiecznione na obrazie wielkie oczy siłą przytrzymują spojrzenie Jessiki, a ją ogarnia szczególne uczucie, myśl, że kryje się za nimi coś przerażającego. Nie pierwszy raz jej się to zdarza. Gdy za długo się przygląda, twarz zaczyna tracić kształt, rozmywa się zupełnie jak słowa powtórzone zbyt wiele razy. Jednocześnie opalona skóra dziewczyny z obrazu blednie, jasne włosy mienią się wszystkimi kolorami po kolei, aż dochodzą do czerni. Kości twarzy stają się cieniutkie jak pozostawiony w piekarniku papier do pieczenia, który kruszy się pod najlżejszym dotykiem. Ciemnoczerwony płyn zaczyna spływać z czubka głowy na czoło, z nosa do ust i zza uszu na policzki. Idealnie równy rząd zębów i białka oczu tworzą białe wysepki pośrodku zabarwionej na czerwono skóry. I całej tej transformacji towarzyszy drażniący szelest, jakby jednocześnie wykluwały się tysiące złożonych w kanale słuchowym pajęczych jajeczek, a malutkie pajączki rozpoczynały podróż w stronę zaciska powieki, a kiedy otwiera je ponownie, wielkie oczy dziewczyny migoczą, a jej włosy znów są białe. Jessica czuje mrowienie w opuszkach palców. Możliwe, że Essi coś mówiła, ale ona nie zarejestrowała ani jednego słowa.– Sorry. – Przenosi spojrzenie na ramki, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z narysowaną dziewczyną, i zauważa coś, czego o mało nie przeoczyła: w dolnej części obrazu drukowanymi literami napisano 2018. – Podpisano jak Lisa Yamamoto? – kiwa głową i odchrząkuje.– To wszystko dzieła Lisy – mówi i wskazuje palcem kilka obrazów. – W jej pokoju jest tego masa. Całe ściany. Większość oprawiona, część nieukończonych.– Czy Lisa rozumie japoński? – pyta Jusuf po chwili ciszy.– Tak. Kiedyś słyszałam, jak rozmawiała po japońsku.– Z kim?– Ze swoim ojcem – odpowiada Essi. – I w sumie niedawno był tutaj jakiś Japończyk. Zamówił u niej obraz czy coś…Jessica i Jusuf wymieniają spojrzenia. Jessica wyjmuje z kieszeni telefon i podchodzi do Essi. Przesuwa palcem po ekranie, aż ukazuje się powiększenie zdjęcia, które przed chwilą dostała od Rasmusa. Przedstawia dość młodego Japończyka pozującego na jasnym tle. Akifumi. Może zdjęcie jest prawdziwe, a może podebrano je z czyjegoś konta lub znaleziono w banku fotografii i nie ma nic wspólnego z autorem komentarza. Może komentarz w ogóle nie ma z niczym nic wspólnego. Ale na razie to jedyna poszlaka.– Czy możliwe, że to był ten facet? – pyta i podaje Essi kobieta przez moment patrzy na ekran, potem kręci głową.– Nie umiem powiedzieć… Nie widziałam go. Słyszałam ich tylko, byłam w swoim pokoju, jak tu przyszedł. Miałam zamknięte drzwi.– Ale mimo wszystko rozpoznałaś, że rozmawiali po japońsku?– No, na początku brzmiało to tak dziwnie, że podeszłam do drzwi i nasłuchiwałam. Z czystej ciekawości.– Czy głos brzmiał jak młodego mężczyzny?– Nie wiem. Może. Pomyślałam, że musi być młody, bo używał mocnej wody kolońskiej czy czegoś… Pokój dzienny pachniał tym jeszcze po jego wyjściu.– Jak pachniała ta woda? Potrafiłabyś opisać zapach?Essi wygląda na zamyśloną.– Nie. Chyba jakiś przesłodzony. Bardzo zapisuje w notesie „przesłodzony”.– Czy rozmawiali spokojnie? – pyta tymczasem Jusuf.– Nie wydawali się wzburzeni, jeśli o to chodzi.– Okej. Kiedy to było? – kontynuuje Jessica.– Może tydzień temu.– Dałabyś radę podać nam jak najdokładniejszy czas? Może akurat w tym samym momencie wysłałaś jakąś wiadomość lub mejla. Znalazłabyś coś, co zawierałoby odpowiednią datę i godzinę? – pyta spokojnie Jusuf.– Jasne. Ale czemu? Przypuszczacie, że ten mężczyzna…– Nic nie przypuszczamy. Ale dobrze byłoby go przesłuchać. – Jessica wkłada telefon z powrotem do kieszeni dżinsów. – Czyli oni mówili po japońsku, więc nie zrozumiałaś, o czym rozmawiają?– Tak.– Skąd wiedziałaś, że chodzi o obraz?– Lisa mi powiedziała, jak ten gość sobie poszedł.– Że kupił obraz?– No. Że zamówił.– Czy Lisa już go namalowała?– Nie mam pojęcia.– Często tak było? Mam na myśli, czy Lisa tak ogólnie sprzedawała obrazy.– Tak, ogłaszała się w internecie i czasami ktoś między pokojem dziennym i sypialnią Lisy jest całkowicie pokryta ceglanymi płytkami. Na podłodze leży rolka tektury budowlanej, worek zaprawy i szpachla do jej rozprowadzania. Obok znajduje się puszka białej farby i szeroki wałek malarski. Niewykorzystane ceglane płytki ułożono w równe stosiki.– Robiłyście ostatnio remont?Essi kiwa głową.– Lisa robiła. Ona jest dobra w te klocki. – Wskazuje miejsce między pokojem dziennym i aneksem kuchennym. – Tu była wcześniej duża ściana, Lisa zburzyła część, żeby było więcej przestrzeni. Zupełnie sama.– Imponująca robota. – Jessica spogląda na długi do kolan młot o drewnianym stylisku.– To jest właśnie w Lisie świetne – ciągnie Essi. – Jej konto na Instagramie może stwarzać wrażenie, że wszystko jest takie eleganckie i luksusowe. Ale tak naprawdę to dziewczyna, która nie boi się pobrudzić rąk. Właściwie nie musimy wzywać żadnego budowlańca do tego typu uśmiecha się przez chwilę, ale szybko pochmurnieje. Pewnie do jej świadomości znów wkradła się rzeczywistość.– Możemy zajrzeć do pokoju Lisy? – pyta zwraca na nią szkliste spojrzenie. W końcu kiwa głową, podnosi do ust kawę z mlekiem i mówi:– Ja pójdę zapalić.– A właśnie, Essi, to raczej nie ma nic wspólnego z Lisą, ale… jak wchodziliśmy do budynku, starszy mężczyzna powiedział nam, że na klatce schodowej słychać było w sobotnią noc i dziś rano straszny hałas. Walenie. Słyszałaś coś?Essi wkłada kurtkę, pomiędzy palcami wskazującym i środkowym pojawił się papieros.– Tak. Faktycznie. Ale zupełnie nie wiem, skąd dobiegał dźwięk, i trwał bardzo pokoju Lisy są zapełnione oprawionymi rysunkami, obrazami olejnymi i grafikami. Na komodzie roją się dziesiątki lalek i figurek rodem z mangi.– Sama manga. – Jusuf gwiżdże słyszą trzask zamykanych drzwi mieszkania. Przez cienkie tworzywo dobiega do nich nieprzyjemny łoskot, gdy zatrzaskują się metalowe drzwi windy.– Pseudomanga – mówi spogląda na nią pytająco.– Wygląda jak manga, ale nie pochodzi z Japonii. To pseudomanga.– To aż taka różnica?– Nie jestem ekspertem – odpowiada Jessica i podkręca ściemniacz przy wejściu.
w sieci zła online